czwartek, 18 grudnia 2014

Rozdział VIII

  Dosłownie padałam z nóg, kiedy wychodziłam z sali treningowej. Wszystkie moje mięśnie wołały o odpoczynek, a ja ledwo wlokłam się przez korytarz do kwatery drużynowej. Kiedy poczułam, ze jednak nie dam rady dojść tuż po wysiłku, usiadłam i oparłam się plecami o ścianę. Tak po prostu, w połowie drogi do kwater drużynowych. Chciałam po prostu złapać kilka głębokich wdechów, żeby dotlenić się, ponieważ czułam, że za chwilę pęknie mi głowa z braku powietrza.
 Dzisiaj nie było sielanki na treningu. Trener grupy dziewczyn uwziął się na mnie, ponieważ nie potrafiłam poprawnie wspiąć się po linie i kazał wykonywać skomplikowane ćwiczenia… Dwie godziny spędzone na męczeniu się, czemu nie. Byłam zła, bardzo zła. Od początku zajęć miałam chęć zamknąć tego przemądrzałego faceta w świakuli, ale nie zrobiłam tego, bo potem mogłabym mieć ogromne problemy. Jednak mężczyzna na pewno wyczuwał, że jestem blisko wybuchu emocjonalnego i trochę przystopował, ale jeśliby nie zrobił tego, to najpewniej znaleziono by go pod sufitem Sali, zamkniętego w błękitnawej kuli, o największej  gęstości, jaką potrafię wytworzyć.
 Wzięłam kilka wdechów, ale i tak nic nie pomagało. Czułam się coraz gorzej, a w dodatku ktoś szedł. Domyślam się, że to na pewno chłopaki z mojej Drużyny – kończyli później niż dziewczyny. Nie chciałam być na ich drodze, bo kiedy mnie zobaczą, w moim najbliższym otoczeniu pojawi się chmara osobników płci męskiej chcących usilnie nieść pomoc mojej osobie… A tak właściwie, jakich ja teraz mądrych słów użyłam! Czyżbym powiększała swój zasób słownictwa podczas pobytu w Akademii? Nieprawdopodobne…
 Porzuciłam idiotyczne myśli i wytworzyłam świakulę wokół mojego ciała, po czym uniosłam się w niej pod sufit. Oczywiście gęstość kuli była wystarczająca, żebym widziała przez jej powłokę świat wokół mnie i żeby docierał do mnie tlen. To by było śmieszne, gdybym zmarła z niedotlenienia. Serio. Nie wiem, czy nie zacząć śmiać się. Nie, jednak nie. Bo chłopaki usłyszą mnie i poleci w moją stronę tyle troski i tych innych rzeczy, że umarłabym na cukrzycę z powodu słodkich uczuć żywionych do mnie. Chociaż… Loksem bym nie pogardziła…
 Potrząsnęłam głową w środku kuli światła, odganiając natłok myśli i wyobraziłam sobie, że kula nagle pojawia się w pokoju dziewczyn. W następnej sekundzie już powinnam być w wyznaczonym celu, ale coś poszło nie tak. Potworne uczucie, że nie udała mi się teleportacja, opanowało mój umysł. Nie wiem tak właściwie, co w tamtej chwili tak mnie zaniepokoiło. Może to, że wcześniej wszystko szło jak z płatka, a może to, że znalazłam się w zaciemnionym korytarzu, o którym nie miałam pojęcia? Z pewnością te drugie.
 Kiedy chciałam usunąć świakulę, spostrzegłam, że wiszę kilka metrów nad ziemią nad betonową podłogą. Pewnie trzeba by było zeskrobywać mnie z ziemi… Czasami miałam ochotę powyrywać swoje włosy za głupotę, jaką charakteryzuję się, ale po kilku chwilach dochodzę do wniosku, ze jednak żal mi moich blond pasm. Dlatego porzucam kwestię ukarania samej siebie za moje własne błędy i wracam do normalnego życia. Teraz chciałabym zrobić podobnie – wrócić. Ale nie mogłam, nie potrafiłam! Byłam zbyt ciekawa nowego otoczenia, żeby je ot tak sobie opuścić. Wiedziałam, że będę nienawidzić swojego charakteru za czyn, który teraz popełnię, czyli  wyjście ze świakuli, ale trudno. Instynkt odkrywcy kazał mi poszperać w tym korytarzu, więc posłucham go. To głupi argument, ale zawsze jakiś.
 Opuściłam kulę do ziemi, po czym usunęłam ją. Stałam na betonowej podłodze, między dwoma ścianami, rozglądając się, żądna nowych rzeczy. Wcześniej taka ciekawska nie byłam, ale kilka tygodni w Akademii pozbawiło mnie wrażeń i teraz musiałam na nowo wyładować manię podróżniczą. Najpierw musiałam poznać otoczenie, żeby przypadkiem nie mieć wpadki. Mogłam natknąć się na jakiegoś wykładowcę… albo ochroniarza… jak też na jednego z naukowców, którzy często krążą po Akademii, badając poszczególnych Mocnych. Bałam się spotkania z nimi, mogłam mieć problemy, ale to była ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam.
 Niepokoiły mnie nasze stosunki w wykładowcami. My traktowaliśmy ich jak powietrze, oni nas jak obiekty badań. Byliśmy obserwowani – nasze działania, decyzje, dosłownie wszystko, było monitorowane. Czułam, że robią to wszystko po to, żeby dogłębnie nas poznać. Wiedziałam, ze tworzą strategię, ale po co? Żeby jeszcze lepiej przystosować nas do walki? Na pewno nie  to jest ich celem.
 Poczułam chłód bijący od betonowej powierzchni pod moimi stopami, będący zapowiedzią, że przyjemnie się nie poczuję w tym nowym, nieznanym miejscu. Zimno biło też od nagich, szarych ścian, które czyniły przestrzeń wokół mnie czymś posępnym i przerażającym. Mimo tylu niesprzyjających czynników, postanowiłam rozejrzeć się.  Początkowo spojrzałam w korytarz przed sobą. Co dziwne, świeciły lampy, które pokazywały mi drogę. Może ktoś tu przebywał? Tu, w tym zapuszczonym miejscu? Chyba powinnam zwiewać i to jak najszybciej, ale nie potrafiłam powstrzymać się przed ekspansją.
 Zrobiłam kilka drobnych kroczków wzdłuż ściany, przesuwając się do przodu, ale po chwili nie wytrzymałam i prawie biegłam nieskończonym korytarzem – zobaczyć wszystko, co się da, a potem zwiewać. Moje kroki niosły się dalekim echem wśród szarej nicości, sprawiając, że czułam się opuszczona i zapomniana. W myślach nieustannie powtarzałam sobie, że jeszcze tylko rzucę okiem na coś ciekawego i wracam. Miałam przeczucie, że niezbyt dobrze skończy się zwiedzanie tego miejsca, ale brnęłam dalej.  
 Napotkałam pierwsze drzwi. Nie zastanawiałam się długo i nacisnęłam klamkę. Nic nie zaskrzypiało. Byłam pewna, że to stare pomieszczenia – w dzisiejszych czasach mało kto konstruował zwyczajne, drewniane drzwi. Stare, łamliwe wejścia i wyjścia zastąpiły mocne, elektroniczne włazy. Zresztą, z framug płatami odpadała biała farba, więc to jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że nikogo tu nie ma.
 Lekko i zwinnie weszłam do pomieszczenia, będąc pewna, że znajdę coś ciekawego. Rzucę okiem i pójdę, powtarzałam sobie. Nim zdołałam rozejrzeć się, dobiegł mnie głos:
 - Witam w swoich skromnych progach, panno Wavaris.
 Odwróciłam się gwałtownie w stronę znajomego głosu. Półki, szare ściany i białe komputery zlały się w jedno, kiedy spojrzałam w twarz mojego wykładowcy od geografii, pana Grimpa.
 ________________________________________________________ 
 Dzisiaj naprawdę krótkoo! :'(
 Jess, wykładowca pojawił się <3
 Wiem, rozdział nie jest wow! :o
 Jakieś opinie, czy coś innego?
 Proszę o komentarz :D



niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział VII

  Pusty, sterylnie biały korytarz ciągnący się w dwie strony. Żadnych okien, jedynie pęczki przewodów ciągnące się wzdłuż sufitu. Wszystko było tak idealnie czyste i gładkie, że nie widziałem, co znajduje się w dali korytarza . Nie mogłem normalnie wytężyć wzroku, ponieważ lampy świecące jednostajnym, bladym światłem utrudniały ocenianie odległości.
 Nie wiedziałem, w jaki sposób pojawiłem się w tym miejscu, nie miałem pojęcia,  w jakim położeniu znajdowałem się. Chciałem spokojnie usiąść i roztrząsnąć tę sprawę, ale coś mi podpowiadało, że rozglądnięcie się nie zaszkodzi. Spojrzałem w obie strony, po czym wybrałem lewą. Z daleka dochodził mnie dziwny szum, którego nie potrafiłem zidentyfikować, dlatego postanowiłem poznać jego źródło.
 Ruszyłem szybkim krokiem przed siebie… Chwila… Spojrzałem w dół, ale nie spostrzegłem jednej rzeczy – nie było widać mojego ciała! Ręce, klatka piersiowa, nogi – pustka. Nie pamiętam, który raz jestem tutaj, sam nie wiem gdzie, ale pierwszy raz dostrzegłem brak cielesnego wyglądu! W śnie tak jakbym czuł poruszanie kończynami, ale płynąłem w powietrzu, poruszając się siłą woli. Przez chwilę miałem w głowie śmieszną myśl, że widać jedynie moje oczy, aż uśmiechnąłem się.
 Kierowałem się ku źródłu szumu.  Byłem coraz bliżej. Już od początku snu próbowałem dotrzeć do tej tajemniczej anomalii, ale kiedy byłem blisko, zatrzymywałem się. Tak stało się również tym razem. Nie mogłem się poruszać. Dlatego czekałem na obudzenie się.
 W czasie, kiedy nie poruszałem się, rozmyślałem. Już dawno odkryłem, że nie muszę oddychać ani wykonywać żadnych innych czynności życiowych. Najpewniej przebywam w tym miejscu jako umysł, rzecz  niematerialna. Usiłowałem dojść do tego, w jaki sposób to wszystko się dzieje. Normalnie, logicznie myślę, czyli to nie jest sen. Czyżby któryś z Mocnych posiadał wystarczającą moc, żeby robić coś takiego jak przenoszenie umysłów innych…?
 Sen minął. Otworzyłem oczy i podparłem się rękoma na materacu. Rozejrzałem się dookoła, zauważając, że śnienie przerwał mi dyskretny ruch w pokoju. Między rzędami łóżek poruszały się sylwetki chłopaków. Większość z nich była już ubrana i przygotowana do wypadu na dach… A właśnie, idziemy dzisiaj na dach!
 W następnej sekundzie już przebierałem się w kombinezon wyjściowy, po czym przyszykowany stałem na środku pokoju razem z innymi. Jeszcze nie ruszaliśmy, ponieważ Grav, który posiadał moc teleportacji grupowej, zakładał kombinezon.
 - Chłopie, chodź już, bo coraz mniej czasu! Przecież musisz jeszcze przenieść dziewczyny! - głośno i ze zdenerwowaniem szepnął jeden z Mocnych. Zachowywaliśmy ciszę, kamery nie działały, ale to  nie znaczyło, ze możemy robić, co nam się żywnie podoba. Zawsze jakiś ochroniarz mógł wpaść zaniepokojony hałasem. Dawniej zastanawiałem się, dlaczego nie ma obchodów, ale Mye powiedziała mi, że zaprzestali tego po pewnym incydencie, w którym ochroniarz wystraszył dziewczynę podczas sprawdzania pokoju, a ta spaliła go na popiół. Podobno zamiatali go, bo nie było czego zbierać.
 Chłopak dołączył do nas, po czym znalazł się w środku.
 - Trzymać się za ręce, zaczynamy – szepnął do nas burkliwie, a my usłuchaliśmy rozkazu.
 W jednej chwili byliśmy w pokoju, a w następnej rozbłysło niebieskie światło  i owionął nas powiew świeżego powietrza. Jesteśmy na dachu. Niemal od razu puściliśmy się i rozeszliśmy. Nie mogliśmy nacieszyć się naturą wokół nas. Platków jeszcze na niebie nie było, ale to nie szkodziło – warto popatrzeć na nocne niebo. Zresztą, za chwilę przybędą dziewczyny, a wtedy będziemy zbyt zajęci, aby oglądać świecące stworzonka.
 Podszedłem na skraj dachu i usiadłem w tym samym miejscu, w którym pierwszy raz rozmawiałem z Sheppą na dachu.  Czekałem na nią.
 Grav przeniósł się do pokoju dziewczyn, a po chwili wrócił razem z trzymającymi się go Mocnymi. Po ich przybyciu zrobiło się weselej i nieco głośniej. Zauważyłem Sheppę, która przepchnęła się przez towarzyszki i ruszyła w moim kierunku. Usiadła  naprzeciwko mnie i chwilę patrzyła. Nie odzywaliśmy się, ale patrzyliśmy razem w niebo. W końcu zapytałem się jej:
 - Mam jedna wątpliwość… - poczekałem, aż kiwnie głową, dając znać, że spokojnie mogę pytać. – Kiedy przeniosłaś mnie pierwszy raz na dach, jakim cudem wiedziałaś gdzie jestem?
 Spojrzała na mnie i uśmiechnęła z pobłażaniem:
 - Nie mówiłam ci już? – pokręciłem głową. – Mye wyczuwa emocje i określiła za ich pomocą twoje położenie. Wiesz zresztą, że pokoje dziewczyn i chłopaków są identyczne pod względem kształtu, więc łatwo umiejscowiłam ciebie, po czym zamknęłam w kuli i puff! Przybyłeś na dach.
 Przeczesała włosy i starała się zrobić mądra minę. Nieco jej nie wyszło, ale ja nie roześmiałem się, bo miałem jeszcze jedno pytanie:
 - Więc zamknęłaś mnie w kuli, ale ja leżałem w łóżku, dlaczego nie ma go razem ze mną?
 - Czy wspominałam już, że przenoszę pojedyncze rzeczy w kuli, a nie całą przestrzeń i jej elementy w jednym? Nie? To teraz wspomniałam – roześmiała się dźwięcznie i wstała.
 Byłem nieco zdezorientowany.
 - Myślę, ze wszystko ci wyjaśniłam, a jeśli nie, to trudno. Przeżyjesz – zachichotała. – Chodźmy do reszty!
 Pociągnęła mnie w górę i ruszyliśmy do Droxów. Wparowaliśmy w tłum, wpadając na Owye’a i Yavis, który rozmawiali z kilkoma Mocnymi o niewidzialności. Minęliśmy małe zbiorowisko i dobrnęliśmy do Dreneryies.
– Witamy, kierowniczko! – rzekłem ze śmiechem.
 Przywódczyni oderwała wzrok od cieniutkiego, przenośnego komputera i roześmiała się:
 - Witam Was, moi drodzy podwładni! Ciebie Lox szczególnie, jesteś w końcu nowicjuszem.  Czy wiesz, po co tu jesteśmy?
 Spojrzała mi uważnie w oczy, a ja speszony odwróciłem wzrok. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Poprzednim razem, kiedy byłem na dachu,  Sheppa wyjaśniała mi jedynie sytuację, ale nie jej przeznaczenie. Nie znałem celu tych spotkań na dachu. Wcześniej myślałem, że tylko dlatego, iż każdy chce pooddychać świeżym powietrzem, ale chyba nie trafiłem.
 - Nie wiesz nic, tak myślałam. Miałam nadzieję, że Sheppa opowie o wszystkim, ale jednak nie starczyło na to czasu. No cóż, ja ci również nie wyjaśnię.  Nie mam na to czasu, niedługo Starcie i opracowuję strategię, ale za chwilę będziesz miał okazję poznać cel naszych spotkań w tym miejscu.
 Już nie miałem słów na określenie tego, co czułem. Powinienem bać się, czy cieszyć? Czy to będzie groźne, a może radosne? Postanowiłem zdać się na los i poczekać na rozwój wydarzeń.
 Droxowie rozeszli się, rozmawiając i śmiejąc się. Po raz pierwszy dokładniej przyjrzałem się dachowi. Była to płaska przestrzeń, wybetonowana, z ujściami otworów wentylacyjnych. Gdzieniegdzie zostały rozrzucone malutkie budyneczki: skrzynki pełne kabli i inne urządzenia przykryte pudełkami z plastiku. Razem z Sheppą kierowaliśmy się za resztą Drużyny, która szła do rzędu pudełek z tworzywa sztucznego, oddzielającego  wąski pasek płaskiego dachu od reszty powierzchni. Przeszliśmy przez przeszkody i tam,  w okręgu, usiedliśmy. Nie miałem zielonego pojęcia, po co to zebranie, ale siedziałem cicho. Dreneryies dołączyła do nas po krótkiej chwili, nadal stukając w ekran urządzenia.
 - Przecież ten komputer ma namierzacz! Mogą ją znaleźć, a razem z nią nas – szepnąłem nerwowo do ucha dziewczyny obok mnie.
 - Anomalia, zapomniałeś? – odpowiedziała Sheppa. – Naprawdę, ostatnio jesteś nieco rozkojarzony. A teraz już o nic nie pytaj, za chwilę zaczną opowiadać.
 Tysiące pytań cisnęły się na moje usta, ale zachowałem milczenie. Zacisnąłem usta w wąską linię i rozglądnąłem się. Dren usiadła pomiędzy Yavis a Mye i ręką pokazała, że mamy być cicho.
 - Dobrze wiecie, po co tu jesteśmy! Mamy trochę czasu, żeby o wszystkim porozmawiać, nawet nieco więcej niż zwykle, gdyż przybyliśmy wcześniej. Jak wiecie, Lox niedawno do dołączył do naszej „koczowniczej” społeczności. Chciałabym mu publicznie wyjaśnić kilka rzeczy. Jeszcze kilka minut temu myślałam, że dowie się wszystkiego w trakcie, ale mogłoby pojawić się za dużo rzeczy naraz i pewne kwestie byłyby dla niego niezrozumiałe i skomplikowane.
 Wszystkie głowy zwróciły się w moją stronę w tym samym momencie. Rozległy się szepty. Dreneryies odłożyła komputer. Pokiwała głową w zamysleniu.
 - Moi drodzy, niegrzecznie tak rozmawiać o kimś bez jego wiedzy w jego obecności! – znieruchomiała na chwilę. – No dobra, to głupio zabrzmiało. Ważne, żebyście nie przerywali mi, dobra? A więc kontynuujmy. Mój drogi Loksie, a więc krótko mówiąc, niektórzy z nas mają sny. Wyda się to dziwne, ale wszyscy z tych wybranych, mają identyczny sen, ale znajdują się w innych miejscach. Nie to, ze jesteśmy nienormalni, ale jest to niecodzienne. Jeśli uważasz nas za szaleńców i chcesz nas wyjawić, to znikaj stąd, a jeśli…
 - Zostaję – odpowiedziałem zdecydowanie, przyjmując na siebie grad spojrzeń. Przez chwilę panowała głucha cisza, przerywana jedynie odgłosami fal uderzającymi w brzeg niedaleko od Akademii, a potem rozległy się gromkie brawa i gratulacje. Sheppa spojrzała na mnie z dumą, chyba chciała mnie przytulić, ale już nie starczyło na to czasu. Nagle ucichliśmy, a Dreneryies znowu zabrała głos:
 - Chyba możemy już przejść do sedna. Z tego, co wiem, żadnych postępów w Śnie nie było ostatnio? A zresztą, myślę, że może Śniący nam o wszystkim opowiedzą – Przywódczyni sięgnęła po butelkę wody, po czym wskazała na Esmenę.
 - Dzisiejszego snu prawie nie pamiętam. W mojej głowie pozostał jedynie obraz przemieszczających się w pośpiechu ludzi. Nie wiedziałam skąd są, ale jedno było pewne – nie pochodzili z Vatrixinu. Mieli bardziej krępą budowę ciała i jaśniejszą karnację.  Domyślam się, że byli Ziemianami. Po raz pierwszy zauważyłam naszych przodków. Przechodzili przeze mnie, nie widzieli mnie, ale  ja mogłam przyjrzeć się im. Podczas… ucieczki, tak, to na pewno była ucieczka, żadne z nich nie wykazało się mocą, z czego wnioskuję, że nie było wśród nich Mocnych. Chodzi mi o to, że zapewne jeszcze w ogóle nie istnieli! I to było dziwne uczucie. Patrzyłam, jak kierują się w stronę ogromnego włazu, ale nie dowiedziałam się, dokąd on prowadził, ponieważ nagle nastąpiło Zatrzymanie i  nie mogłam już nic zrobić. Potem obudziłam się i to chyba tyle na dzisiejszą noc – dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało, po czym przytuliła do Freesha.
 Przez kilka sekund wszyscy przetrawialiśmy jej słowa, a następnie klaskaliśmy gromko. Dała tyle ciekawych informacji, wypowiadając tylko kilka słów. Nachyliłem się w stronę Sheppy:
 - Czym jest tak właściwie Sen?
 Spojrzała na mnie w ciemności rozjarzonej światłem księżyców i monitorów kilku przenośnych komputerów. Odgarnęła włosy z uszy i zaczęła szybko szeptać:
 - Już dawno domyśliliśmy się, że jest to w pewnym rodzaju teleportacja. Kilka osób codziennie śni ten sam Sen, w którym czynią postępy. Nie wiemy, w jaki sposób Mocni mogą zostać wybrani do śnienia. – nie znamy czynników wpływających na wybór człowieka. Jest to w pewien sposób dar, więc nazywamy ich często Obdarowanymi albo Śniącymi. Sen opowiada najpewniej historię podróży ludzi na Vatrixin, ale w pełni tego nie wiemy. Musimy to odkryć, a  Śniący są naszą nadzieją na odkrycie prawdy. Już dawno spostrzegliśmy, ze wykładowcy kłamią, że  jesteśmy tutaj zwierzętami trzymanymi w klatce, ale nie potrafimy otworzyć zamka klatki pomimo naszych zdolności. Jesteśmy zbyt słabi bez prawdy, którą chcemy odnaleźć. Tylko ona może nam pomóc w wygranej o własną wolność. To, czy odkryjemy tajemnicę, bo na pewno taka jest, zależy od naszego postępowania. Nie możemy się poddać, jeśli jest tyle czynników pomagających nam! Tutaj szkolimy się, ale po co? Wmawiają nam, że jesteśmy potrzebni do Oczyszczania reszty kontynentów z rdzennych stworzeń, ale to nieprawda. Po tym, jak skończysz szkolenie, wszystko kończy się. Słuch o tobie ginie i przestajesz istnieć. Podobno zostajesz bohaterem, ale znikasz. Nikt nie wie, co się z tobą dzieje po skończeniu Akademii. Jedziesz na front, walczyć, ale z czym? Ze zwierzętami?! To śmieszne – gdyby chcieli, mogliby rozwalić wszystkie jedną bronią. Najpewniej giniemy. Zabici przez tych, którzy nas szkolą.
 - Już dosyć – odezwała się Dreneryies. – Ale bardzo ładnie to ujęłaś! Naprawdę, jestem z ciebie dumna, ze tak szybko przyswoiłaś sobie wszystko, a teraz przekazałaś najważniejsze kwestie swojemu koledze, ale jeszcze zostało kilka osób, które chcą nam opowiedzieć swój dzisiejszy postęp w Śnie. Tak więc, zaczynaj Nedenie!
 Wymieniony przymknął oczy, żeby wszystko lepiej przypomnieć.
 - Dzisiaj nic specjalnego. Ktoś zostawił otworzone drzwi do jednego z pomieszczeń, więc udałem się tam. W środku stało mnóstwo ludzi ubranych w białe kombinezony i dyskutujących z wysokim mężczyzną stojącym przy ogromnych ekranach. Słyszałem ich podniesione głosy, niektórzy krzyczeli na osobnika przy urządzeniach. Ten starał się uspokoić ich, ale nie dawał już rady. Kilku wyszło z pomieszczenia, reszta została, nadal kłócąc się. Nie mogłem ich zrozumieć, porozumiewali się za pomocą innego języka, ale bardzo podobnego. Czasami wychwytywałem pojedyncze słowa, takie jak „uległosć” lub „ostrożność”, ale nic nadzwyczajnego. Z ich min wywnioskowałem, że byli przerażeni i zmęczeni. Mieli chyba zamiar jeszcze dyskutować, ale coś wstrząsnęło gwałtownie ścianami  rozbiegli się w panice. Potem już nie mogłem poruszać się i zostałem obudzony. Myślę, że ludzie mieli konfrontację, ale z kim, tego nie wiem. Może jacyś inni ludzie chcieli z nimi walczyć? – chłopak skończył niepewnie, wzruszając ramionami.
 Robiło się coraz bardziej ciekawie. Oprócz dzisiejszego Snu, Śniacy mówili jeszcze o innych, ale poprzednie nie były zbyt interesujące: po prostu poruszali się po kompleksie korytarzy i pomieszczeń, szukając czegokolwiek interesującego.  
 Mye również była Śniącą, ale nie opowiedziała swojego dzisiejszego Snu, ponieważ nic nie wydarzyło się. Po prostu błądziła bez celu. Byliśmy zawiedzeni, mieliśmy nadzieję na kolejne wieści. Powiedziała, że szła za szumem. Natychmiast wypaliłem:
 - Też starasz się pójść do tego dźwięku?
 Nie zdawałem sobie sprawy, że przyniesie to tyle wrzawy. Dreneryies wypuściła z rąk komputer, Sheppa podskoczyła, a wszyscy inni spojrzeli na mnie z otwartymi ustami:
 - Czyli… ty masz Sen? – zapytała Dren podekscytowana. Zapanował szmer, który przeszedł falą przez nasze małe zgromadzenie. Przywódczyni schowała swoje nieodłączne urządzenie i spojrzała na mnie. – Opowiedz nam o swoim Śnie.
 Czułem, ze za chwilę zapadnę się pod ziemię, Sheppa chwyciła mnie za rękę, dzięki czemu poczułem się lepiej.
 - No… tak. To znaczy, jak na razie pojawiam się w białym korytarzu i idę do dźwięku, ale nigdy do niego nie docieram. Kieruję się pustymi korytarzami do mojego celu, ale zawsze budzę się przed dotarciem. W kolejnym Śnie pojawiam się w zupełnie innym korytarzu i tracę orientację. Nie wiem, czy to przydatne…
 - Każdy zaczynał od tego, ale jeszcze trochę i ty również zostaniesz naszym informatorem – zapewniła mnie Przywódczyni. Poczułem się doceniony. Ktoś będzie mnie potrzebował, pomyślałem sobie. Mogę przysłużyć się dobrej sprawie.
 Już chciałem podziękować, ale nie wiedziałem za co tak właściwie. Musiałem chyba coś powiedzieć, ale kiedy otwierałem usta, ktoś krzyknął o nadlatujących platkach i wszyscy o mnie zapomnieli. To było zabawne, uśmiechnąłem się promiennie. Przybywamy na dach, wkładamy w to tyle trudu, tylko po to, żeby popatrzć na świecące zwierzątka. Oczywiście w międzyczasie rozmawialiśmy i żartowaliśmy.
 Yavis podeszła do nas razem ze swoim bratem, żeby porozmawiać. Odnosiła się do mnie przyjaźnie, nawet bardziej niż zwykle, co mnie trochę zdziwiło. Zauważyłem też wzrok Sheppy, była chyba nieco zła na mnie, ale dlaczego? Zrobiłem coś nie tak?
 Platki przelatywały nad naszymi głowami, oświecając nasze głowy. To wszystko było takie piękne – księżyce, chmury i morze. Nie chciało mi się wierzyć, że na takiej pięknej planecie żyją okropne stworzenia. Jak na razie zwierzątka nie są groźne. Czyżby to był wyjątek? Na pewno nie, w każdym razie nie może tak być, ponieważ dawno już by wyginęły… Silniejsi wygrywają przecież, w naturze tym bardziej.
 Zostałem szturchnięty przez Sheppę, nie zareagowałem wcześniej, kiedy coś do mnie mówiła. Okazało się, że po prostu już wracamy. Cieszyłem się, bo poczułem wszechogarniające zmęczenie. Nie mogłem się doczekać, kiedy znajdę się z powrotem w swoim łóżku.
 Grav  przeniósł mnie razem z resztą moich lokatorów po dziewczynach, które miały pierwszeństwo. Niemal od razu ruszyłem do łóżka, zmieniając od razu kombinezon do chodzenia na ten do spania. Kilka sekund później chrapałem smacznie, śpiąc spokojnie. 

 ______________________________________________________
 A ja dzisiaj podobało sie? Starałem się dużo napisać! Ufff....
 Coś się podobało, a coś nie? Liczę na komentarze, bo to naprawdę wspiera!
 Hah, i tak skomentują to pewnie 2-3 osoby. Jak zwykle...
 No okay! 
 Liczę na krytykę, pochwałę, ogólnie na opinię! <3
 Ktoś coś?  
 Mam wattpada: http://www.wattpad.com/user/Grenaulity <--- może ktoś poczyta czy coś? :D

sobota, 29 listopada 2014

Rozdział VI

   Podszedłem do włazu, po czym wpisałem hasło. Rozległ się lekki szum otwieranych mas metalu, znalazłem się w środku. W pomieszczeniu drużynowym panowały pustki, jedynie w dalekim kącie siedział Ranne. Pomachałem mu z lekkim uśmiechem, a on skinął głową w geście pozdrowienia. Bez zbędnych słów skierowałem się w stronę pokoju chłopaków i odkodowałem za pomocą odciska kciuka wejście.
 Wewnątrz panował ruch – Droxowie zmieniali kombinezony, znikali w łazience, po czym wracali czyści i pachnący. Byliśmy po treningu przygotowującym do walk, czyli nazywanych wśród nas Starć. Wszyscy padali ze zmęczenia. Ćwiczyliśmy zręczność i wytrzymałość. Codziennie, od dwóch tygodni, dwie godziny zajęć zwalających z nóg. Wytrzymywałem dzięki specjalnym odżywkom, które każde z nas otrzymywało wieczorem na stołówce. To z ich pomocą lepiej się pracowało na lekcjach.
 Podszedłem do swojego łóżka,  nie odzywając się do nikogo. Nikt nie rzekł też słowa do mnie. Nie mieliśmy na to siły. Jak dobrze, że dzisiaj będziemy już wolni.
 Po ogarnięciu się, skierowałem swoje kroki ku pomieszczeniu drużynowemu. Cała drużyna już się tam zebrała, szykując się na przyjście Dreneryies. Usiadłem przy Sheppie i Mye, Yavis i Owye znajdowali się na sąsiedniej kanapie. Panowała radosna atmosfera, rozlegał się śmiech. Do czasu, gdy przyszła Przywódczyni, byliśmy radośni. Ale po przyjściu dowódczyni, miny nam rzedły, aż w końcu zamilkliśmy wszyscy.
 - Ostatnią walkę wygrali Grabitty’owie, ci ukrywający. Więc oni pierwsi wystawili osoby biorące udział w zbliżającej się walce. Jak wiecie, w Starciu może wziąć dwanaścioro Mocnych naraz. Reszta Drużyny odpoczywa albo robi co chce. No wiecie… samowolka – zaśmiała się dźwięcznie, po czym wyjęła z torby leżącej u jej stóp mały, płaski komputer. – W tej walce raczej niczego specjalnego nie będzie. Sove nie wysilił się, jeśli chodzi o naszych przeciwników. Chociaż… Czy ktoś wie, co potrafi dziewczyna o imieniu Axen?
 Postukała kilka razy w ekran urządzenia, a następnie spojrzała na mały tłum przed sobą z wyczekiwaniem w spojrzeniu.
 - Ona chyba tworzy ściany, które pokazują przestrzeń za nimi, ale bez tego, czego nie chce ujawnić ta dziewczyna. Taka iluzja – Sheppa pierwsza odezwała się, chcąc być przydatną.
 - Tak, tak, tak… - rzekła w zamyśleniu Dren. – Ergowie już wystawili swoich, Arsivowie również. Zostaliśmy my, bo ostatnią walkę przegraliśmy z kretesem. Tym razem nie chciałabym, żebyśmy tozepsuli, bo wiecie, wstyd na całą Akademię!
 Popatrywaliśmy na siebie z niepewnością. Przywódczyni stała przed nami i drapała się po szyi w zamyśleniu. Zastanawiała się zapewne, kogo wystawić. Otworzyła usta i przestąpiła z nogi na nogę:
 - Dobra, już wiem! Tak patrzę i patrzę na listy naszych przeciwników i doszłam do wniosku, że tym razem walka będzie zacieklejsza. Sove może i się nie postarał z doborem wrogów, ale Algex nie da sobie w kaszę dmuchać – podniosła palec w oświeceniu – dla mniej zdolnych umysłowo: nie da się.
 Zaśmialiśmy się, a ktoś z tyłu rzekł:
 - Dla mniej sprawnych umysłowo? Ale tu nie ma Ergów…
 Teraz śmiech opanował wszystkich, Dreneryies również uśmiechała się pod nosem. Wszyscy wiedzieli, że z Ataku to tępe brutale.
 Dowódczyni przerwała salwy śmiechu:
 - Teraz już na poważnie. Po długim zastanawianiu się zdecydowałam, że do walki staną – i tu rozpoczęła wymienianie.
 Mye dostała się jako pierwsza, następnie Freeshe i inni. Pomyślałem sobie, że pewnie inne Drużyny nie mają szans, bo na treningach widziałem, jak dobrzy są nasi. Ale jeśli ostatnio przegrali, to ciekawe, co potrafią...
 - Myślę, że skład jest jak najlepszy. Długo myślałam i doszłam do wniosku, że taka grupka będzie najodpowiedniejsza – kontynuowała Dreneryies. – A teraz myślę nad zaśnięciem, bo nic innego zrobić nie możemy. Jutro trening i kilka dłuższych wykładów. Wypocznijcie i to porządnie!
  Wziąłem przykład z reszty i wstałem z kanapy. Powstało małe zamieszanie – jakiś chłopak stracił równowagę i chciał podeprzeć się na Yavis, ale ona zniknęła i ten się przewrócił. Wszyscy pospieszyli na pomoc Mocnemu, który obił sobie łokieć na kanapę.
 Spojrzałam na dziewczynę, która z powrotem pojawiła się i zaczęła przepraszać poszkodowanego. Treningi szybko i porządnie przygotowywały nas do korzystania z mocy, teraz już niemal instynktownie używaliśmy jej w celach obrony.
 Z tą myślą opuściłem pomieszczenie grupowe i udałem się do pokoju chłopaków. Niemal rzuciłem się na łóżko. Najpierw jednak zdjąłem kombinezon. Już po chwili wtulałem się w poduszkę, marząc o śnie. Kiedy zgasło światło, ja już smacznie chrapałem.
 Jednak tym razem Sen, który śnił mi się codziennie, znowu przyszedł. Nie pamiętam kiedy pierwszy raz zawitał w moim umyśle. Przed przybyciem do Akademii go nie było, tyle mogłem być pewien. Jednak od pewnego czasu w mojej głowie po zaśnięciu rozpoczynało się to samo – śnienie. Budziłem się wypoczęty, ale cały ranek zajmowałem się wydarzeniami ze Snu.
 Jak zwykle stałem w ciasnym i małym korytarzu, wśród białych ścian i pęczków przewodów biegnących wzdłuż sufitu w obie strony. Nie było okien, ale nie zaniepokoiło mnie to. Może znajdowałem się w jakimś zapomnianym zakamarku Akademii?
 Chyba jednak nie, bo dobiegł mnie delikatny szum. Postanowiłem dostać się do jego źródła. Zacząłem podążać w stronę dźwięku, ale coś wyrwało mnie ze Snu. Prędzej niż zwykle skończył się. Zazwyczaj błądziłem długo po wąskich korytarzykach, szukając czegokolwiek, kogokolwiek, ale nigdy nikogo, niczego nie znajdowałem. Otrząsałem się ze Snu, nie zdobywając nic, żadnych wskazówek dotyczących dalszych działań, bo czemuś miało to na pewno służyć.
 Otworzyłem oczy. Przetarłem powieki i podniosłem się z posłania. Poczułem ogromne pragnienie, więc wstałem i skierowałem się w stronę łazienki. W ciemności nie zauważyłem ściany do której miałem bliżej niż myślałem i uderzyłem ciałem w jej gładką i twardą powierzchnię. Coś spadło i potłukło się. Wyszeptałem przeprosiny w stronę tego  czegoś i odwróciłem się. To jednak w tamtym kierunku znajdowała się łazienka…
 Zrobiłem kilka kroków i ogarnęła mnie ciemność. Taki najzwyczajniejszy w świecie, wszechogarniający mrok. Podłoga uciekła mi spod stóp, po czym owionęło mnie świeże powietrze, nie takie jak w Akademii… Te było.. niefiltrowane. Zaraz, chwila, czyżbym był…?
 Otworzyłem oczy, nawet nie zauważyłem, kiedy je zamknąłem.
 Znajdowałem się we wnętrzu czegoś, co świeciło błękitnawym, matowym światłem. Chwila… Te światło! Przekręciłem się – świetlista powłoka znajdowała się wszędzie, gdzie nie sięgnąłbym okiem. To znaczy, że znajdowałem się we wnętrzu kuli. A znałem tylko jedną osobę, której moc okazywała się w taki sposób. Zmieniłem pozycję na klęcząco, co było trudne, gdyż powierzchnia nie miała żadnych chropowatości. Świakula nie posiadała zbyt dużej gęstości, ale i tak nie mogłem z niej wyjść.
 - Sheppa, wypuściłabyś mnie? – wyszeptałem  sennie, bo nie wydawało mi się dobrym pomysłem głośne mówienie.
 Ktoś zaśmiał się w ciemnościach, ale został pacnięty w głowę, wnioskując z odgłosu uderzenia. Rozległo się szuranie kilkunastu stóp, jakby większa grupa osób rozstępowała się. Dreneryies przybyła.
 - Wypuść go, Sheppa.
 Jak fajnie – nareszcie ktoś, kto mógł pomyśleć, jak bardzo mi niewygodnie. Instynktownie poczułem, że kula zbliżyła się do ziemi. Następnie świetlista powłoka zniknęła, a ja leżałem na betonowej powierzchni, oddając szybko. W następnej sekundzie Sheppa podnosiła mnie i przepraszała jednocześnie. Starałem się odróżniać jakiekolwiek słowa, ale nie dałem rady.
 - Ta właściwie… co się dzieje? – nie wiedziałem, co mam zrobić, co powiedzieć. Zadałem najprostsze pytanie, ale Dreneryies i inni długo patrzyli na mnie w milczeniu. Czy ja chciałem za dużo?
 - No, Sheppa, tłumacz mu – Freeshe wyszczerzył się w uśmiechu. Pokrzepiło mnie to. Wolałem się dowiedzieć wszystkiego od kogoś, kto znał mnie już dość długo, niż od osoby, z którą zadawałem się od niespełna dwóch tygodni.
 Poczułem się osaczony, wszyscy stali wokół nas niczym sępy. Rozejrzałem się nerwowo – sam nie wiedziałem, co mam robić. Nerwowo pokręciłem głową. Yavis, widząc moje zachowanie, powiedziała:
 - Może chodźmy patrzeć na platki? Zostawmy ich, niech sobie porozmawiają.
 Byłem jej ogromnie wdzięczny za te słowa, chociaż nie wiedziałem, co to platki.
- Dziękuję – wyszeptałem w stronę dziewczyny, gdy ta, razem z resztą drużyny, skierowała się ku krańcowi… zaraz… tak, dachu! Właśnie dotarło do mnie, że jestem na dachu Akademii!
 - Musisz mi wiele wyjaśnić – rzekłem do Sheppy. Poprawiła włosy z pokrzepiającym uśmiechem.
 Patrzyliśmy się na siebie przez chwilę. Cisza przedłużała się, aż w końcu dziewczyna odezwała się:
 - Wiem, możesz być na mnie zły, ale mogę ci wszystko wyjaśnić! Pytaj o co chcesz! – prawie krzyknęła.
 Przytknąłem palec do ust.
 - Spokojnie, tutaj, na dachu, nikt nie usłyszy nas. Coś zakłóca sygnały urządzeń elektrycznych, więc rejestratory nie działają. Możemy nawet tupać, a i tak nikt nie zareaguje. Tak więc… Krzycz i pytaj. Albo nie! Najpierw pytaj, potem krzycz, dobra? – uśmiechnęliśmy się do siebie.
 Dziewczyna podeszła do skraju dachu. Usiadła ze skrzyżowanymi nogami i pomachała w moim kierunku ręką, żebym podszedł. Uczyniłem to, co ona. Spojrzałem w błękitno zielone niebo z uśmiechem, tak dawno go nie widziałem . Poszukałem wzrokiem pięciu księżyców Vatrixina, po czym zagapiłem się w każdego po kolei. Kilka minut nie mówiliśmy nic, po prostu podziwialiśmy nocne niebo. Gdzieniegdzie leniwie przesuwały się pomarańczowe chmury, kłębiące się majestatycznie.
 - Wyjaśnij wszystko. Od początku – odezwałem się cicho i spokojnie, nadal wpatrzony w nieboskłon. Po tym, jak już poznam prawdę, zapytam się, dlaczego dopiero teraz dowiedziałem się o jej układach, czy jak to tam nazwać, z resztą Droxów.
 - Może ci się wydawać, że zostałeś wykluczony – rozpoczęła od kwestii, o której przed chwilą myślałem – ale tak nie jest. Ja sama dołączyłam do… do Droxów tak naprawdę kilka dni temu. Może opowiem ci moje losy, żebyś łatwiej to zrozumiał.
 Wiedziałam, że ze świakulami mogę zrobić to, co mi się podoba. Po tym, jak odkryłam, że mogę zamykać inne rzeczy w kulach, sama zaczynałam się w nich… chować. To było zabawne – uśmiechnęła się. – Wyobraź to sobie: siedzisz w kuli, która unosi się w powietrzu i możesz nią poruszać. To taka jakby karuzela, ale nie o tym mowa! Poruszałam kulą, przesuwałam ją, ale kiedy chciałam ją przenieść na większą odległość to ona… po prostu pojawiła się w drugim celu w ułamek sekundy po moim poleceniu, rozumiesz?! W ten sposób dowiedziałam się, ze posiadam również dar teleportacji, w dziwnej postaci, ale jednak coś. Nikomu nie powiedziałam o nim, aż do niedawna. Kiedy zabierano mnie do Akademii, opowiedziałam o wszystkim, ale nie o teleportacji. To zostawiłam dla siebie. Czułam, że nie powinnam rozgłaszać wszystkiego.
 Kiedy dołączyliśmy do drużyny, zauważyłam, że w pokoju dziewczyn, na jednej ze ścian, widnieje rysunek przedstawiający budynki Akademii. Na jednym z nich narysowano dach. Postanowiłam poeksperymentować. Zdołałam jeszcze znaleźć zdjęcia przedstawiające mój cel. Wyobraziłam go sobie pewnej nocy, zamknęła się w kuli i puf!, pojawiłam się na dachu Akademii.
 Trochę nie wyszło mi ze współrzędnymi i uwolniłam się ze świakuli kilka metrów nad ziemią. Cała obolała, leżałam bez tchu, aż przyszła Dreneryies. Długo się na mnie patrzyła, a potem pomogła mi wstać. Wyjaśniła mi kilka rzeczy, teraz ja ci je przekażę.
 Droxowie są inni, są… inteligentniejsi pod względem zbiorowym. Już dawno odkryli, ze kilka rzeczy do siebie nie pasuje. Poza tym, nasza Drużyna wspólnymi siłami wychodziła na powierzchnię, nie mogąc wytrzymać w wiecznie zamkniętej Akademii. Wszyscy z Obrony są inni pod względem kilku czynników: nie obchodzą ich zbytnio Starcia, interesują się światem poza Akademią i wydarzeniami związanymi z nią. Inne Drużyny nie mają tak jak my.
 Okazało się, że prawie cała Drużyna niekiedy wychodzi na dach, aby odetchnąć. Nikt nie zauważa ich obecności, gdyż Esmena, ta dziewczyna od elektryki, zawiesza kamery, które pokazują ten sam obraz przez długi czas.
 Jak widzisz… Stworzyliśmy opozycję dla Akademii. Dla wykładowców i ochroniarzy. Jestem ciekawa, co by się stało, gdyby się dowiedzieli o wszystkim…
 Nie odezwałem się. Długo myślałem nad jej słowami. Tak naprawdę, nie chciałem nic mówić, za dużo wszystkiego naraz, a mi trudno było dobrać słowa. Kiedy już myślałem, że będę musiał się odezwać, ab y nie zrobiło się głupio, Sheppa zaklaskała cicho. Spojrzała na mnie z podekscytowaniem i powiedziała:
 - Platki lecą!  
 Pokazała rękę niebo. Na początku nie zauważyłem nic nadzwyczajnego, ale po chwili zrozumiałem powód jej radości. Pośród chmur pojawiały się punkciki światełek, które powoli przesuwały się w stronę dachu. Jak na razie  były daleko, ale szybko się zbliżały. Obserwowaliśmy to w milczeniu, zauroczeni niecodziennym widokiem. Punkcików przybywało, przybliżały się zza chmur w zaskakującym tempie.
 - Co to? – zapytałem zaintrygowany.
 - To platki, takie mało zwierzątka. Nie są z Ziemi, są rdzennymi formami życia. Przelatują nad wyspą już od kilku dni i kierują się w stronę Omayi, tego kontynentu na południu.
 - Ale… przecież nasz kontynent, Estra, jest wolny od nieziemskich zwierząt – odpowiedziałem.
 - Kontynent,  no właśnie. Ale my jesteśmy przecież na wyspie, prawda? I chyba nie muszę ci przypominać, że jesteśmy na pełnym morzu, pomiędzy dwoma kontynentami – Estrą i Omay’ą. Platki to nic, czasami przy brzegach pojawiają się jakieś ogromne stwory grzebiące się w piasku, tak przynajmniej powiedział Nakren, ten śmieszny chłopaczek, który ciągle się śmieje.
 Platków pojawiało się coraz więcej – po kilku minutach całe  niebo jarzyło się od nich. Zlatywały niżej, niektóre przelatywały kilka metrów od naszych głów.
 - Czy mogą nam coś  zrobić? – zapytałem zaniepokojony, odruchowo przybliżając się do Sheppy.
 - Skądże, są niezwykle łagodne! I jedyne w swoim rodzaju! Zresztą, popatrz na nie, albo nie! Ja ci pokażę!
 Podniosła się z płaszczyzny dachu i przebiegła kilka metrów, a następnie wyskoczyła w powietrze. Chwilę potem wracała do mnie z platkiem w ręku.
 W jej dłoniach wiercił się mały stworek. Dokładnie go obejrzałem: był półprzezroczysty. Jednak zdziwiła mnie jego budowa. Jego ciało składało się z łapki z kilkoma mackami oraz pęcherza wypełnionego jakimś błyszczącym gazem.
 - Widzisz? Za pomocą tego „balonika” poruszają się w powietrzu. Ta torebeczka jest większa od reszty ciała i unosi go w powietrzu. Sprytnie, nieprawdaż? To ten gaz fosforyzuje w ciemności. Coś pięknego!
 Wypuściliśmy stworzonko, po czym obserwowaliśmy niebo do przyjścia Dreneryies.
 - Wracamy – powiedziała do nas w ciemności. Trochę się zasiedzieliśmy! Musicie się wyspać! Reszta grupy już została przeteleportowana przez Nasye i Angalę. Odstaw go do sypialni, dobrze? – Przywódczyni uśmiechnęła się. Sheppa pokiwała głową.
 - Tak właściwie, nigdy nie byłaś u chłopaków w pokoju, ale wiesz, gdzie co się znajduje? Nie wpadnę na nic? – zasypałem ja pytaniami.
 - Pokój żeński i męski nie różnią się niczym tak naprawdę, możesz być spokojny – odpowiedziała Dreneryies za dziewczynę, po czym rozpłynęła się w powietrzu.
 - Gotowy? – Sheppa już szykowała się do czynu przeniesienia mnie do sypialni.
 - Czekaj… Dreneryies teleportuje się?! – nigdy nie miałem okazji dowiedzieć się, jaką moc ma Przywódczyni! Dopiero dzisiaj.
 - Tak, ale potrafi przenosić tylko siebie. Możesz już być cicho? Chce mi się spać, ale muszę odstawić cię z powrotem. A uwierz mi, kiedy nie jestem skoncentrowana, możesz wylądować w ścianie – zirytowała się nieco.
 - Dobrze już, dobrze. Przenoś! – odpowiedziałem.
 Nagle znalazłem się wkuli, a następnie świakula zniknęła i stałem w pokoju, przed swoim łóżkiem.
Spojrzałem na poduszki i dopiero wtedy poczułem zmęczenie i stres, towarzyszący dzisiejszej nocy. Wpadłem na materac półprzytomny i zasnąłem w ułamku sekundy.
 Dzisiaj dużo się zmieniło. Ale wiedziałem jedno – Sheppa pomoże z wszystkim. 
 ________________________________________________
 YAS! Koniec! Myślę, ze się podobało! W końcu coś się dzieje <3 Liczę na komentarze.
 Davirio, twój pomysł z łazienką zaakceptowany! :D
 Coś się nie podobało, a może coś bardzo? Podzielcie się tym w komentarzu!
 Liczę na opinie.... :3  :/
 Dziękuję, że ktoś to czyta!
 Aha, w końcu szablon ogarnięty XD
 No to ostatni raz: PROSZĘ O OPINIĘ! <3
  

piątek, 21 listopada 2014

Rozdział V

   Jess i Davirii, dziewczynom, których komentarze ogromnie mnie wspierają! <3 Dziękuję! 

  Nie wiem, czego spodziewałem się po przejściu przez właz. Myślałem, że w kwaterze Droxów nie ma nic oprócz rzędu łóżek i szafek, w których przetrzymuje się swoje rzeczy osobiste. Myliłem się.
 Dreneryies stanęła obok wejścia i przepuściła nas do przodu. Najpierw Sheppa, potem Yavis, Owye i ja. Stanęliśmy na matowoszarej podłodze, wpatrując się w swoje buty. Nikogo nie było, ale słyszeliśmy szepty i śmiechy. Musieli nas obserwować, czułem na sobie wzrok kilkunastu par oczu.
 Podniosłem głowę, postanowiłem się rozejrzeć. Z pewnością znajdowaliśmy się w swego rodzaju świetlicy złożonej z kilku bladozielonych ścian, kilkunastu biurek i mebli do odpoczywania. Całość oświetlały lampy o przyjemnym świetle.
 Przyłapałem się na tym, że przestępuję z nogi na nogę, podobnie jak bliźnięta. Jedynie Sheppa z lekkim uśmiechem rozglądała się dookoła. Jej to chyba nic nie peszy, zawsze wiedziała, co zrobić, a nie stać ze spuszczoną głową. Dreneryies otrzepywała strój, ale nie dlatego, że był brudny. Wydawało mi się, że w jej ruchach widzę dezaprobatę.
 - Dlaczego tak stoimy? – zapytała się Yavis. Rzeczywiście, bezruch i milczenie przedłużało się.
 - Dołączam do pytania – dodała Sheppa z wiecznym uśmiechem.
 Przywódczyni spojrzała na nie z rozbawieniem:
 - Czekamy, aż zechcą się pokazać.
 Rozległ się grupowy śmiech. Zewsząd, od strony mebli, dobiegał nas chichot. Żadne z nas na początku nie rozumiało tego, ja sam myślałem, że ktoś włączył jakieś głośniki w ścianach, ale po chwili Sheppa pacnęła się w czoło i roześmiała się:
 - Czemu ja wcześniej na to nie wpadłam?! Przecież to właśnie u Droxów uczy się ten chłopak, Neden chyba. On potrafi znikać i sprawiać, że inni też stają się niewidzialni – dziewczyna dla pewności spojrzała na Dreneryies, a ta kiwnęła głową.
 Przez salwę śmiechu przebił się głos:
 - Miło mi!
 Nie wiem, co dalej wydarzyłoby się, bo Przywódczyni spoważniała:
 - Chcecie, to się nie pojawiajcie, niech was nie widzą, ale w każdym razie mamy nowych członków. Wybrałam tych, którzy moim zdaniem są nam najbardziej przydatni w walkach. Poznajcie ich: Sheppa, Yavis, Owye i Lox!
 Kiedy nasze imiona były wypowiadane, kłanialiśmy się. Następnie rozległy się oklaski i gwizdy. Potem wszystko ucichło.
 Znowu zapanowała niezręczna cisza. Dreneryies chyba nie wiedziała, co powiedzieć, bo odwróciła się na pięcie i wyszła. Mruknęła coś o integracji w grupie i ważnych sprawach administracyjnych czekających na nią. W ten nieciekawy sposób zostaliśmy sami. No, może niezupełnie. Nieustannie rozlegały się chichoty i szuranie mebli o podłogę.
 - Hej! – Sheppa pierwsza odezwała się w pustkę.
 - No witamy w naszych skromnych progach! – przez falę wesołości przebił się dziewczęcy głos.
 -  A tamci, reszta? Oni to co, milczki? – dobiegło do nas pytanie niewidzialnego chłopaka z drugiego końca pomieszczenia.
 Nikt z nas nie odpowiedział. Nawet Sheppa zamilkła, ale po chwili znowu odezwała się:
 - Chcecie się z nami bawić?
 - Tak – krótko i konkretnie ktoś jej odpowiedział.
 Niemalże od razu domyśliłem się, o co jej chodzi. Kilka sekund potem kiwnęła w moją stronę głową:
 - Pobawmy się z nimi – zaśmiała się dźwięcznie i złożyła ręce w okrąg. Przecięła dłońmi powietrze i nie wiadomo skąd pojawiła się błękitnawa kula. Następne manipulacje dłońmi zwiększały jej wielkość i jasność.
 - Ooo, czy to parzy? – jakaś zaniepokojona dziewczyna zapytała się nas o tą ważną dla nich kwestię.
 - Piecze w całości – uprzedziłem Sheppę i wyszczerzyłem się w uśmiechu.
 Rozległ się śmiech, który szybko znikł. Niewidzialni obserwatorzy przyglądali się działaniom mojej znajomej z ogromną uwagą. Nie rozległ się żaden szmer, nikt nic nie powiedział. Yavis i Owye stali cicho pod włazem, w każdej chwili gotowi uciec, gdyby wydarzyło się coś groźnego.
 - Lox, znajdź włącznik światła i wyłącz oświetlenie – rozejrzałem się po ścianach i znalazłem przycisk. Wcisnąłem go i zapanowała ciemność. Jedynym źródłem światła była świakula Sheppy. Uznałem, że dziewczyna jest genialna! W miejscach, gdzie siedzieli dotychczas niewidzialni Droxowie, pojawiły się cienie postaci.
 Rozległ się szmer podziwu i radości. Nie wiem z czego się cieszyli… Dziwni są, pomyślałem.
 - Teraz możemy pogadać. Miło mi was… zobaczyć.
  Nagle zapaliło się z powrotem światło. Wszystko wróciło do normy. Po chwili przed nami pojawili się członkowie drużyny Droxów. Przy włączniku stała niziutka dziewczyna z burzą włosów, która lekko uśmiechała się.
 - Uznaliśmy, że powinniśmy przestać z wami grać w tą głupią gierkę – wyjaśniła nam nieznajoma. Ludzie wokół nas pokiwali głowami. Lustrowali nas wzrokiem i oceniali. Poczułem się nieswojo…
 - Sheppa, a ty? – burza jasnych włosów powędrowała z rozpostartymi ramionami w stronę Droxianki.
 Dziewczyna potknęła się i gwałtownie wpadła w ręce drugiej. Roześmiały się. Moja znajoma zaczęła przepraszać, ale nieznajoma jej przerwała:
 - Mye. Mam na imię Mye. Miło mi cie poznać! Gratuluję pomysłu ze zgaszeniem światła. A tak nawiasem mówiąc, to masz boską moc! Byłam pod prawdziwym wrażeniem, kiedy zobaczyłam tę świetlną kulę! Ale co ja tu będę gadała o tak przyziemnych sprawach. Są rzeczy wyższe, jak, przykładowo, poznanie reszty Drużyny i zobaczenie, gdzie będziecie mieszkali.
 Mye zreflektowała się i przytuliła resztę z nas. Pozachwycała się pięknymi włosami bliźniaków, które wyglądały niczym stare złoto, a kiedy spojrzała na mnie, nie mogła przestać patrzyć mi w oczy. Według niej miałem najwspanialszą zieleń źrenic, jaką widziała. Trochę się speszyłem. Wiedziała jak zjednać sobie ludzi, a ja pozwoliłem porwać się jej towarzyskości.
 - A tak właściwie, co wy potraficie? – zapytała nas i uniosła brwi zaciekawiona.
 Co dziwne, reszta Drużyny milczała. Najwidoczniej dziewczyna stanowiła ich łącznik z innymi. Była przedstawicielem grupy, zaraz po Dreneryies.
  Żadnemu z nas nie spieszyło się z odpowiedzią. Postanowiłem być pierwszy:
 - Jestem iluzjonistą i potrafię wytwarzać w umysłach innych, że jest kilkanaście wersji mnie. Tak naprawdę, reszta to kukły, które poruszają się dopóki nie zetkną się z przeszkodą i nie rozpłyną – rozłożyłem ręce, nie wiedząc co dalej zrobić. Mam im pokazać swoją moc? Na szczęście nie było to potrzebne.
 Rozległy się brawa, a potem Mye dodała coś od siebie:
 - Cieszymy się, że możemy powitać cię w naszej Drużynie! Widzisz, u nas jest zaledwie kilku z twojej domeny. Na dwadzieścioro sześcioro osób mieszka ich u nas zaledwie pięciu. Przydadzą się nam tacy jak ty. A ty, Yavis? – Droxianka wskazała na dziewczynę ruchem głowy.
 - Ja? Potrafię to – wyznaczona wzięła głęboki oddech, po czym rozlała się na podłodze. Dosłownie. Pozostał po niej niebieskawy dym, który przelewał się przez nogi mebli i obserwatorów.
 - Dobra jest! – rzekła z zachwytem Mye. Ja się nieco przestraszyłem, ale ona wprost szalała z fascynacją w oczach. Widocznie wiele już widziała.
 Nagle w jednym z miejsc opary uformowały się w słup i kilka kroków od nas znowu pojawiła się Yavis. Kilka osób cofnęło się instynktownie, ale potem wszyscy z podziwem przyglądali się jej.
 - To było niesamowite! Kiedyś cię jeszcze dopytam, o co chodzi w twojej umiejętności, bo nie w pełni ją zrozumiałam. Ale na razie nie ma  to czasu. Został jeszcze twój brat… - spojrzała na niego przyjaźnie, a ten rozłożył ręce .
  - To ja chyba też pokażę, co umiem, w praktyce – odpowiedział nieśmiało. Nie zrobił żadnych dramatycznych min ani gestów, tak zwyczajnie i po prostu… rozsypał się na części, w małe kulki. Wyglądało to podobnie jak u Yavis, zresztą bliźniacy otrzymywali podobne moce. Taka była reguła.
 Jednak tym razem tak po prostu nie powstał znowu, ale świecące kształty wielkości ludzkiej pięści rozpoczęły lot wokół lamp na suficie. Chwilę to potrwało, ale potem nagle kule zebrały się w jednym miejscu i przed nami pojawił się z powrotem Owye.
 Rozległy się brawa jeszcze głośniejsze niż poprzednio, po czym Mye zapytała:
 - Na czym polegają wasze moce? Przepraszam, jestem ciekawa, podejrzewam, że inni również… - dziewczyna pokazała ręka tłumik za sobą.
 Yavis zaczęła wyjaśniać:
 - Kiedy wytwarzam dym, ja znikam. Staję się niewidzialna. Przeciwnikowi wydaje się, że to ja jestem tym dymem, ale jednak nie. Ja spokojnie, niewidoczna, stoję sobie obok albo krążę wokół wroga. Owye ma tak samo, jednak jest nieco silniejszy – potrafi poruszać jeszcze kulkami światła, które tworzą się po jego rozpadnięciu. Kiedy kończymy działanie mocy, ta materia, dym lub kule, wracają do nas i wydaje się, że rodzimy się na powrót z tych rzeczy. Zero magii, sama logika – Yavis uśmiechnęła się promiennie, dumna z siebie.
 - A ja myślałam, że mam fajną moc… - roześmiała się Sheppa. – Mye, a ty co potrafisz? – popieram, powiedziałem w myślach.
 Nie odpowiedziała, tylko zmrużyła oczy. Odetchnęła głęboko, a ja poczułem, że coś, a raczej ktoś pojawia się w moim umyśle. Nie wiedziałem, skąd to wiem, ale to było wyczuwalne. Spostrzegłem się, że objęła mnie atmosfera panująca wśród starszych Mocnych – wszyscy zachwycali się nami. Udzieliło mi się samopoczucie reszty.
 - Poczuliście? Umiem przekazywać emocje, wyczuwam je niczym tropiciel, umiem ocenić odległość z jakiej pochodzą i wiele innych rzeczy. To tak, jakbym była wszechwiedzącym psychologiem. Fajnie, nie?
 Czy ja wiem, czy tak super? Trochę tak, jakby grzebała nam w umysłach. Nie skomentowałem jednak jej słów. Może już wyczytała wszystko z mojej głowy? Odrzuciłem ponure myśli i podążyłem za Mye, bo ta już prowadziła trójkę moich towarzyszy w kierunku przejścia do pokojów drużynowych. Przeszliśmy krótki korytarz, a tam znajdowały się dwa niezakodowane włazy otwierane odciskiem dłoni.
 - Właz po lewej prowadzi do sypialni dziewczyn, ten po prawej do chłopaków. Wam, moje drogie – ruchem ręki wskazała na Sheppę i Yavis – wyjaśnię, co i jak, a wam powiedzą wasi przyszli koledzy!
 Uśmiechnęła się przyjaźnie i dalej zaczęła paplać. Trochę jak Sheppa, pomyślałem, ale większość informacji jest istotna dla nas. Nasza przewodniczka nabrała tchu i dalej rozpoczęła swoją przemowę:
 - Włazy otwierają się za pomocą odcisku waszego kciuka. Dane zostały już wprowadzone, tak więc problem jest rozwiązany. Spokojnie możecie wejść. Aha! Zawołam jakiegoś chłopaka, żeby wam wyjaśnił co nie co! No to powodzenia! – po czym krzyknęła w kierunku, z którego przyszliśmy – Freshee, oprowadź ich!
 Mye razem z dziewczynami poszła do kwater płci żeńskiej, a do nas po chwili podbiegł smukły chłopak o spojrzeniu marzyciela, po czym zaczął z nami rozmawiać:
 - Witam! Ja jestem Freshee, a wy o ile pamiętam to Lox i Owye. Pokażę wam nasze apartamenty – wyszczerzył zęby w uśmiechu i otworzył właz.
 Przeszliśmy do dużego pomieszczenia, również bez okien. Pod ścianami znajdowały się wąskie, białe łóżka i szare nocne szafki zabezpieczone szyfrem. Ściany pokrywały przeszklone mapy, teksty i inne ciekawostki. Przyjrzałem się kilku i stwierdziłem, że zawierają wiadomości o Ziemi i podróży kosmicznej na nasz dzisiejszy dom – Vatrixin. Gdzieniegdzie były również wzmianki o rdzennej faunie i florze planety na której osiedliliśmy się. Nie zwróciłem na to wszystko zbytniej uwagi, było jeszcze kilka rzeczy wartych obejrzenia. Cały sufit zajmowały panele, na których były wyświetlane od czasu do czasu wiadomości pogodzie i innych czynnikach na zewnątrz. Nie wiem, po co to, jeśli większość czasu spędzamy w Akademii, a ja jak dotąd nie ujrzałem jakichkolwiek okien przez które mógłbym wyjrzeć na świat…
 Freeshe wyjaśnił nam wszystko i rozpoczął nowy temat:
 - Macie super moce! Jestem pod wrażeniem! W zeszłym roku nikt specjalny do nas nie doszedł, ale w tym… to już coś! Jestem w Akademii już trzy lata, ale wy budzicie nadzieję.
 Owye nie odezwał się słowem, więc postanowiłem przejąć inicjatywę:
 - Miło nam to słyszeć – rozejrzałem się za jakimś miejscem nadającym się do siedzenia i znalazłem pobliską szafkę – a ty, co takiego potrafisz? Pokaż nam.
 Uśmiechnąłem się zachęcająco, ale on chyba nie wyglądał na pokrzepionego:
 - Iluzjonistom nie wypada pokazywać swoich zdolności ot tak, bo nie wiedzą, jak zareagują inni. Jedynie w razie potrzeby obrony.
 Aha, czyli już wiem, dlaczego nikt mnie nie poprosił o pokaz swoich umiejętności… Czyżby się mnie bali? I zapanowała okropna cisza. Freeshe przerwał ją.
 Jak gdyby nigdy nic zaczął nowy wątek:
 - Tamte dwa miejsca pod ścianą należą do was. Kody do szafek ustalicie teraz, wszystko w środku jest poukładane. Nasze skromne warunki bytowania nie pozwalają na balkon i basen na dachu, więc musicie zadowolić się tym, co macie – posłał nam promienny uśmiech. – A teraz odnośnie pokoju: Nie musicie sprzątać, są od tego roboty. Przebywacie, ile chcecie, ale u nas wszyscy wolą pokój drużynowy, tak, ten, w którym poznaliśmy się. Z mojej strony to chyba tyle! Rozgośćcie się! Regulamin poznacie dzisiaj wieczorem, a  tymczasem nasza drużyna idzie na trening, a wy nie. Musicie się zadomowić, a dopiero potem będziecie w pełni uczestniczyć  w życiu grupy. No więc… Do zobaczenia!
 Uśmiechnął się przyjaźnie i ruchem głowy zachęcił do rozejrzenia się po pomieszczeniu, po czym wybiegł. Zostałem sam na sam z Owye.
 - I co myślisz o naszym położeniu? – zapytałem. W międzyczasie zajrzałem do szafki, po czym ustawiłem kod. Chłopak wziął ze mnie przykład.
 - Nie jest źle.
 Spojrzałem w jego twarz – pustą i beznamiętną. Owye był nieco dziwny. Nie zdradzał tego, co kryje się w jego umyśle, ale to chyba dobrze. Miałem wrażenie, że moglibyśmy zostać dobrymi kumplami.
 Ubrani w nowe, szaroniebieskie kombinezony nie wiedzieliśmy, co robić. Nie musieliśmy się wysilać, żeby znaleźć sobie zajęcie, gdyż po pójściu reszty grupy na trening dziewczyny zaczęły stukać we właz. Podbiegłem i otworzyłem wejście. Wyszedłem, a Owye, niczym mój cień, ruszył za mną. Razem z dziewczynami przeszliśmy do pokoju spotkań grupowych. Usiedliśmy na białych pufach i przeskakiwaliśmy z tematu na temat.
 - Dziewczyny są świetne! Jessna, taka brunetka, zniknęła, po prostu rozlała się po podłodze, kiedy powiedziałam jej, że ma śliczne rzęsy! Nawet nie wiecie, jak się przeraziłam, ale potem się śmiałam! To było takie świetne! – Sheppa miała bardzo dobry humor. Ciągle uśmiechała się i kiwała głową. Cieszyłem się razem z nią. Mimo tylu przejść nadal potrafiliśmy śmiać się. Myślę, że to Sheppa pomogła mi żyć pełnią życia.
 - A wam jak poszło zwiedzanie nowego domu? – zapytała Yavis, przeczesując palcami długie włosy.
 Opowiedziałem im wszystkie moje spostrzeżenia. Okazało się, ze mieliśmy identycznie wyglądające pomieszczenia. One jednak odkryły też dyskretny właz prowadzący do łazienki. U nas pewnie też jest, ale nie zwróciliśmy na to uwagi. Będziemy mieli jeszcze czas na eksplorację pokoju chłopaków.
 Czas minął nam miło i przyjemnie, po powrocie Drużyny rozmawialiśmy razem z nimi. Następnie poznaliśmy zasady grupy – nic nadzwyczajnego – i udaliśmy się do pokoju.
 Dopiero kiedy położyłem się na miękkim materacu, poczułem ogromne zmęczenie. Już po kilku chwilach twardo spało.
 Dużo się zmieniło. Nowe życie, nowi ludzie, nowe środowisko, ale myślę, ze dam radę. Zresztą, Sheppa pomoże. 
 _____________________________________________________________
 Mam nadzieję, ze to jest bardziej ok! Uff, skończyłem rozdziały wprowadzające, teraz chyba zacznie się coś dziać! Teraz już nie będę spieszył się z pisaniem <3 Powoli, a lepiej! :3
 Liczę na komentarze... CZYTASZ? SKOMENTUJ! <3 
 I nie wiem, co tu jeszcze napisać... 
 Jak wam się podoba? Maci jakieś uwagi?
 A może jest coś, co szczególnie wam się podobało? Napiszcie o tym w komentarzu! <3 Byłbym bardzo wdzięczny! 
 Aha, przepraszam za szablon.... Coś jest nie tak! Help ;_; No dobra, nieważne :D Bo tekst pod rozdziałem będzie dłuższy niż on sam haha xd
 Wiec... Ostatni raz... Skomentujcie jakoś, jeśli czytacie <3

czwartek, 13 listopada 2014

Rozdział IV

   - I co teraz? – rzekł Lox, nie spoglądając na mnie.
Odłożyłam pustą butelkę po wodzie i spojrzałam na swoje kolana. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. - Więc… Jesteśmy w jednej drużynie – chłopak spojrzał na mnie cynicznie. Rozłożyłam ręce w bezradności. Co innego mogłam powiedzieć? – Z tego, co przed testem wyciągnęłam ze starszych Mocnych, wychodzi na to, że teraz podążymy za Przywódcą naszej Drużyny. Następnie zostaniemy zapoznani z innymi jej członkami, po czym poznamy zasady i inne, mniej lub bardziej ważne, rzeczy. - Jak myślisz, Obrona była dobrym wyborem? Tylko by pytał. Tym razem nie mogłam jednak udzielić prostej odpowiedzi. - Myślę, że konsekwencje naszej decyzji poznamy z czasem. Jak na razie nie ma co się zamartwiać. Staraj się być jak najlepszym w teraźniejszości, a nie w przyszłości, gdyż nie wiesz, co się zdarzy w przyszłości. Z mojej strony to tyle! Koniec. Kropka. Lox odwrócił głowę i rozglądał się po pomieszczeniu. W końcu rzekł: - Wcześniej szło nas osiemnaścioro. Teraz jest tylko szesnaście osób. Myślę, ze test nie udał im się. Również policzyłam. Rzeczywiście, nie jest tylu, co wcześniej. - Może poszli siku? – nie, to wcale nie był żart. - A może jednak nie? – zirytował się. Tak na poważnie. - Przepraszam, nie chciałam nikogo urazić! Po prostu nie wiem, co powiedzieć – odburknęłam. Zmrużył oczy i lekko się uśmiechnął: - Wybaczam. Odchyliłam głowę do tyłu w akcie dezaprobaty. Niby taki dojrzały, a dziecko z niego czasami. On sam poszedł po drugą butelkę wody. Kiedy wrócił, rozpoczął nowy temat: - Jeszcze nie omawialiśmy testu. Co miałaś? – jego głos brzmiał tak, jakby pytał o klasówkę. Tego się nie spodziewałam. Nie po nim. - Dlaczego taki jesteś? – zapytałam. - Jaki? Taki jak teraz? A nie wiem – potargał czuprynę. – Staram się w ten sposób nie postępować, ale chyba za dużo przeszedłem i coś we mnie pękło chwilowo. Przepraszam. Coś za dużo się dzisiaj przepraszamy. - Wybaczam – rzekłam z nutką zemsty w głosie. Udał, że nie usłyszał tego tonu w moim głosie i pociągnął poprzedni wątek dalej: - Chyba lepiej, żebym zaczął od siebie. Tak więc, tego… - urocze, kiedy nie wie, co rzec – musiałem rozprawić się z jakimś długim i okropnym obrzydlistwem. A ty? - Ja? Trafił mi się jakiś latający zwierzak. - I jak sobie z nim poradziłaś? – zaciekawił się. - Stworzyłam kulę, w którą złapałam go i… i zgniotłam. Na jego twarzy nie pojawił się żaden grymas. Nic. Speszyłam się. - A ty, co zrobiłeś temu czemuś? - To coś, ta kreatura wyszła nagle z podłogi i wspięła się pod sufit za pomocą tysięcy swoich macek. Użyłem iluzji i bęc! Potwór spadł na ziemię. Myślałem, że będę musiał mu jeszcze coś zrobić, ale kiedy znalazł się na dole, przestał się ruszać. Pewnie coś tam mu się uszkodziło i niestety, a raczej na szczęście, zdechł. - Och – kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież mu nie pogratuluję, wyszłabym na idiotkę. Zapanowała cisza między nami. Wokół nas kręcili się pielęgniarze, którzy pomagali tym Mocnym, którym nie udało się opuścić testu bez ran. Wrzawa i krzątanina, które panowały dookoła, nas nie dotyczyła. Siedzieliśmy oparci o ścianę i rozmyślaliśmy. No, przynajmniej on myślał – widziałam to po wyrazie jego twarzy. Ja tępo wpatrywałam się w ścianę pomieszczenia, w którym przebywaliśmy. Jaka szkoda, że nie było jakichkolwiek okien – popatrzyłabym sobie na świat… Nagle zapanowała cisza. Drzwi otworzyły się i do środka weszła czwórka Przywódców. Stanęli w równym rzędzie przed naszą grupką i przez chwilę milczeli, przyglądając się nam. Pierwsza odezwała się Dreneryies – jak zawsze zresztą, ogólnie była bardzo otwartą osobą: - Witamy wszystkich! Dzisiaj przeszliście test, a po nim wybraliście Drużynę. Od jutra rozpoczniecie nowy tok nauki, dzięki której pomożecie w Oczyszczaniu planety. Jednak na razie ja i reszta Przywódców wyjaśnimy wam podstawowe kwestie. Doskonale rozumiemy, że jesteście zmęczeni, ale jest to konieczne. Nie zajmie to dużo czasu – po tych słowach kiwnęła głową w stronę chłopaka stojącego na końcu szeregu. Wyznaczony zabrał głos i pociągnął przemowę dalej: - Myślę, ze warto zacząć od przedstawienia nas – uśmiechnął się lekko. – Ja nazywam się Sove i dowodzę w Drużynie Skrywania, czyli wśród Grabbity’ów. To jest Algex, Przywódca Przechytrzania, oni sami nazywają się Arsivowie. Obok Dreneryies, rządzącej Drużyną Obrony, czyli Droxów, stoi Harv – dowodzący w Ataku, u Ergów. Myślę, że to tyle w kwestii poznania nas. Dziękuję za uwagę! W trakcie mówienia chłopaka, wymienieni kłaniali się i uśmiechali. Byłam pewna, że w rzeczywistości tacy mili nie są. Szczególnie, kiedy spoglądałam na Harva – wyraz jego twarzy nieco mnie przerażał. - Teraz czas na omówienie programu nauczania i waszego życia w Akademii – zabrał głos Algex. – Nadal będziecie razem uczyli się wiedzy z zakresu szkolnego, ale lekcje dotyczące używania mocy i pracowania w grupach będą odbywały się w kręgach Drużyny, do której należycie. Ponadto zmienicie miejsce spania i odpoczynku. Opuścicie pomieszczenia początkowe i przeniesiecie się do kwater drużynowych. To taka mała, nic nieznacząca zmiana. Zapanowała kilkusekundowa cisza, w czasie której ja i inni przetrawiliśmy słowa mówcy. W moim umyśle nastąpiła burza myśli i wyciągnęłam kilka wniosków: Nie możemy już odzywać się do Mocnych z innych Drużyn. Nikt nam tego nie powiedział, ale przekaz był jasny. Po co inaczej byłoby to całe zmienianie pomieszczeń? Będzie inaczej. Prawda, że to odkrywcze? Zapanuje nad nami Przywódca, który zostanie naszym przewodnikiem. Uzależnianie nas od czyjejś władzy. Przynajmniej tak to wygląda dla mnie. Już miałam wyrazić swoje wątpliwości na głos, ale pierwszy odezwał się Harv: - Teraz czas na omówienie walk. Nie będę rozwlekał tego, bo zasady poznacie w Drużynach. Otóż, w pierwszej walce między drużynami nie będziecie uczestniczyć. Poobserwujecie jedynie, aby porządnie przygotować się do tego psychicznie i fizycznie – w tamtym momencie jego usta rozciągnął obrzydliwy, rekini uśmiech. – W tej chwili powiem jedynie, że walki wpływają na przywileje w Akademii. Cóż, ja skończyłem. - Jak widzicie, to tyle – zakończyła wyjaśnianie Dreneryies. – Teraz chciałabym, żeby nowi członkowie drużyn podeszli do swoich Przywódców. Pójdziecie za nimi do swoich nowych kwater. Nie musicie zabierać rzeczy prywatnych. Większość została przeniesiona, a swoje białe kombinezony zamienicie na ubrania typowe dla członków grup. No, to chyba tyle! Po jej słowach zapanowała wrzawa i wszyscy ruszyli do swojego Przywódcy. Chwyciłam Loxa za ramię i podniosłam się z podłogi. Razem z dwójką innych Mocnych stanęliśmy obok Dreneryies. Zauważyłam, że do każdego z dowodzących trafiły cztery osoby. Czyli podzielili się po równo. Powoli zapanował spokój w pomieszczeniu, a następnie właz wyjściowy rozwarł się, zachęcając do wyjścia. Ruszyliśmy z naszą przewodniczką na zewnątrz. Tam już czekali wykładowcy – uśmiechając się pokrzepująco - i poprowadzili nas do Akademii. Kiedy szliśmy, miałam okazję dokładniej przyjrzeć się naszym towarzyszom – jednemu chłopakowi i dziewczynie. Oboje byli wyżsi ode mnie i mieli blond włosy, nieco ciemniejsze od moich. Szli trzymając się blisko siebie. Wyczuwałam u nich zdenerwowanie wywołane stresem. Pewnie bardzo bali się, że któreś z nich nie trafi do tej Drużyny, co drugie. Po bardziej wnikliwym spojrzeniu stwierdziłam, że są bliźniakami. A tak właściwie z tym trafianiem do Drużyn… Nie wiadomo było, czy znajdzie się w odpowiedniej. Wybieranie nie należało wyłącznie do testowanych. Przywódcy po ocenieniu umiejętności Mocnego proponują swoja drużynę, a on może ją wybrać lub wziąć inną, ale tylko wtedy, gdy jest jeszcze druga grupa, która go potrzebuje. Więc jeżeli ktoś dostał jedną propozycję to nie miał żadnego wyboru. Tak to wyglądało po przeanalizowaniu – niezbyt przyjemnie. Potknęłam się, idąc, ale blondyn podtrzymał mnie. Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie w akcie podziękowania. Odwzajemnił, po czym rzekł: - Cieszysz się z wyboru Drużyny? - Oczywiście, była ona moim celem – odrzekłam. - To znaczy, ze inni Przywódcy również starali się o ciebie? – zapytał. - Dostałam propozycje przystąpienia od każdego z nich – odpowiedziałam. Milcząca dotychczas siostra chłopaka powiedziała: - To co ty umiesz, że tak cię chcieli? Zarumieniłam się. Na ich twarzach pojawił się wyraz zafascynowania. Chyba podziwiali mnie. - Nic takiego. Wytwarzam kule światła i robię z nimi wszystko, o czym pomyślę: zmieniam ich gęstość i wielkość, jasność i inne takie. Wiecie, manipulacja świakulami – tak nazywam swoje świecące „dzieła” – rzekłam z zakłopotaniem. Chłopak już chciał coś powiedzieć, ale jego siostra uprzedziła go: - Jestem Yavis, a to mój brat, Owye. Miło nam. Zaśmiałam się, z tego stresu nawet ja zapomniałam przedstawić się. - A ja jestem Lox, a to moja znajoma, Sheppa – niespodziewanie odezwał się mój kolega. O nim też zapomniałam. Już chciałam powiedzieć wybacz, ale zreflektowałam się – przyzwyczajenie. - A tak właściwie, wcześniej mało was zauważałam. Albo nawet w ogóle… - Trzymamy się razem i nie wtrącamy się w sprawy innych – odparła Yavis. Rozmowa nagle urwała się. Ze zdenerwowania nieustannie poprawiałam fryzurę. W tym czasie przeszliśmy całą drogę i znaleźliśmy się w bocznym gmachu Akademii, przy kwaterach Drużyny Droxów. Wykładowcy poszli do swoich pomieszczeń, a inne grupy powędrowały w kierunku swoich kwater. Dreneryies podeszła do włazu i wstukała kod otwierający. - Hasło to: drenn178. Zapamiętajcie, bo rzadko innym przypominam je. Właz otworzył się, a my weszliśmy do naszego nowego domu.
 ________________________________________________
 Na razie tyle. Jak się podoba? Chyba jest nieco dłużej. Znowu z innej perspektywy! :3
 Liczę na Wasze wsparcie!
 Dziękuję za poprzednie komentarze! :D
 Myślę, że nowy rozdział niedługo, a właściwa akcja rozpocznie się za jeden, dwa posty :D
 Dziękuję jeszcze raz i do zobaczenia!

sobota, 8 listopada 2014

Rozdział III

 Cisza. I nic więcej, nie licząc odgłosu moich kroków i oddechu.
 Odrobina światła, która przeświecała przez szczeliny w ścianach, dodawała otuchy. Byłem sam w korytarzu. Przeczuwałem, że powoli zbliżam się do końca. I miałem rację, bo po kilku sekundach stanąłem kilka centymetrów od zasuniętych wrót ze stali.
 Nie wiedziałem, co mam teraz zrobić. Przejścia nie dam rady otworzyć, nie posiadam mocy o takich kwalifikacjach.
 I co teraz?
 Odpowiedź pojawiła się po sekundzie. Podłoga zaszumiała, rozsunęły się płyty i ze środka wychynęło podłużne cielsko najeżone wieloma wyrostkami.
 Długie zwoje ciała wypływały z dziury, a ja wiedziałem, że wesoło nie będzie. Nie z taką ilością mięsa. Dostrzegałem coraz więcej szczegółów: okrągły otwór gębowy bez wyróżnionych szczęk, a jedynie rura wypełniona szpikulcami, wszędobylskie wyrostki i macki oraz śluz, który wydobywał się z otworów po bokach ciała. Poczułem wszechogarniające obrzydzenie. Jak ja sobie z tym czymś poradzę?
 Kompletnie nie miałem pomysłu, w jaki sposób sobie poradzić. Domyślałem się, że najpewniej nikt mi nie pomoże, jeżeli czegoś nie uczynię w kierunku przeżycia.
 Tymczasem monstrum rozkładało się, dosłownie. Osiedlało się w kątach, zagospodarowywało w szczelinach. Czułki i inne obrzydlistwa przysysały się do ścian, dając stabilną pozycję zwierzęciu. A ja stałem niczym idiota i przyglądałem się jego czynom. Powinienem coś wymyślić!
 A może jednak lepiej, żebym coś wymyślił?
 Postanowiłem działać instynktownie.
  Kreatura zasyczała, zwracając kilka wolnych wyrostków w moją stronę. Coś mi w głowie podpowiadało, że nie chciała się ze mną zaprzyjaźnić. A szkoda, bo uroczo wyglądała…
 Sięgnąłem wyobraźnią w głąb pamięci. Tak po prostu. W ten sposób rozpoczynam korzystanie z mocy.
 W moim umyśle pojawił się obraz rzeczywistości. Dokładnie taki jak w realnym świecie. Widziałem wszystko z niezwykłą dokładnością. Teraz tylko musiałem dosięgnąć cząstki istoty naprzeciwko mnie. Łatwo poszło. Poczułem, kiedy mój umysł dotknął instynktu potwora. Nic się nie stało. Stwór jedynie znieruchomiał zaciekawiony.
 Otworzyłem oczy. Wiedziałem, co teraz. Czas na moją największą broń – iluzję. Wyobraziłem sobie kilkanaście wersji swojej osoby. Monstrum zamruczało zaniepokojone. W tamtym momencie wokół niego pojawiło się wiele nowych stworzeń, których wcześniej nie było.
 Jednak potwór nie przeraził się, po prostu znieruchomiał. A potem zapanowało piekło.
 Kilkanaście macek naraz wystrzeliło w kierunku pustych, wyimaginowanych kukieł. Pod wpływem dotknięcia rozpływały się, więc ciągle musiałem tworzyć nowe. Wciąż więcej i więcej. W tamtej chwili dotarło do mnie, że długo tak nie wytrzymam. Kiedyś któryś z wyrostków dotknie mnie, a nie chciałbym aby tak się stało.
 Wpadłem na pomysł. Zauważyłem, że zwierzę wisi nad ziemią przyczepione swoimi niby-kończynami. Jeślibym jej jakoś odciął to spadłoby na podłogę, a potem długo wspinałoby się z powrotem. Miałbym czas na atak.
 Hm… Wprawiłem moje kopie w ruch w kierunku zagrożenia. Miałem rację, to dobry pomysł. Grupy macek wystrzeliwały w stronę nieistniejących intruzów, a potwór nie nadążał po ataku przymocowywać ich. Powoli tracił siły – w końcu ile można opierać się na mackach, których stopniowo ubywa?
 Widziałem jak jego cielsko drży. Długo już nie wytrzyma. Tym razem też miałem rację!
 Rozległ się huk i zwoje ciała spadły na ziemię. Wizg, który się rozległ podczas uderzania o ziemię, niemal rozerwał mi uszy. To było straszne! Wyłączyłem moc, po czym spojrzałem na leżącą bezwładnie kreaturę.
  Z otworów po bokach tułowia wyciekał śluz, tworząc kałuże okropnie cuchnącej cieczy. Macki zastygały. Po chwili miałem przed sobą ogromne ścierwo. Koniec testu.
 Wrota rozsunęły się. Wypadłem przez nie do oświetlonego pomieszczenia, w którym już czekali na mnie Przywódcy drużyn. Usiadłem przed nimi, gdyż ze stresu niesamowicie trzęsły mi się kolana. Przez chwilę patrzyłem im po kolei w oczy, a oni mi.
 Pierwszy odezwał się smukły chłopak:
 - Masz ogromny potencjał. Dobrą logikę i świetne pomysły. Przez cały czas, kiedy walczyłeś, a ja cię obserwowałem – wskazał na ekran, na którym widać było korytarz będący areną mojej walki – myślałem sobie: „Musisz trafić do mnie”. Pomogę ci rozwinąć moc jeszcze bardziej, rozpoczniesz pilną naukę! Czy chciałbyś dołączyć do mojej drużyny, Ataku, inaczej Ergów? Byłbyś wśród swoich!
 - Och, przestań Harv! Nikogo nie obchodzą twoje przemowy. Możesz gadać, ile chcesz, ale i tak nikt cię nie posłucha. A co do ciebie – Dreneryies, bo ona teraz mówiła, wskazała na mnie palcem. – Chodź do mnie!
 Byłem oszołomiony. Ledwo rozróżniałem słowa.
 Stojący z boku chłopak odezwał się:
 - Dren, nie możesz tak po prostu wziąć sobie drugiego Mocnego pod rząd. Ta dziewczyna wytwarzająca kule światła powinna ci wystarczyć!
 Na te słowa zareagowałem z ożywieniem. Sheppa trafiła do Droxów! Niewiele się namyślając, wypaliłem:
 - Droxowie, wybieram Droxów!
 Przywódcy jednocześnie spojrzeli na mnie. Większość mała kwaśne miny na twarzach, ale Dreneryies uśmiechała się szeroko.
 - Witam w Obronie, czyli wśród Droxów!Tam, za tamtymi drzwiami – wskazała wyjście z pomieszczenia – czekają ludzie, którzy pomogą ci w razie jakiegokolwiek problemu! Do potem!
 Podniosłem się i chwiejnie przeszedłem na druga stronę.
 - Lox! Lox!
 Sheppa wpadła w moje objęcia niczym magnes. Wtuliła się, po czym szepnęła:
 - Droxowie?
 - Droxowie.
 Usiedliśmy pod ścianą i po prostu odpoczywaliśmy. Przyjąłem wodę od pielęgniarza. Niczego więcej nie było mi potrzeba. Wystarczyła obecność Sheppy.
 _________________________________________________________
 Wiem, jak zwykle krótko! :p
 Ale jak się podobało? 
 PS: W ten weekend pojawi się jeszcze jeden rozdział :D
 Skomentujcie to jakoś, jeśli czytacie :D

niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział II

  Gdy patrzyłam na miny innych, robiło mi się głupio. Na twarzach wokół mnie malowała się niepewność i smutek. Zaglądając w oczy Loxa, który szedł tuż obok mnie, widziałam zagubienie i zdezorientowanie. Do twarzy mu było…
 Dobra, nieważne. Musiałam skupić się na teraźniejszości, a nie rozpływać się nad przyjacielem.
 Szliśmy w parach, równo, prowadzeni przez kilku wykładowców. Nikt się nie odzywał. Ja to bym najchętniej zaczęła wydzierać się wniebogłosy, bo nie lubię ciszy. Ale wyszłabym na idiotkę – jak zwykle zresztą. Sheppa, ta dziwna - tak kiedyś mówili na mój widok.
 Porzuciłam myśli, lepiej przenieść uwagę na to, co dzieje się dookoła mnie. Wychodziliśmy z olbrzymiego kompleksy budynków, z których składała się Akademia. Nie mogłam się doczekać – już od kilku tygodni nie przebywałam na świeżym powietrzu. Ciągle wdychałam filtrowany tlen. Nie pozwalano nam wychodzić na zewnątrz. Podobno rodzime rośliny rozpylały zarodniki, które mogłyby wypalić nam skórę. To ja już jednak wolałam cztery ściany.
 Ktoś przydeptywał mi pięty, specjalnie pewnie. Jak zawsze. Wykręciłam swoją długą szyję i nienawistnymi oczyma chciałam spojrzeć na złośliwca. Ale nikogo nie obaczyłam. Przecież to niemożliwe… Zaraz, zaraz… Za mną szedł… Za mną szedł… Tak! Spojrzałam na niskiego chłopaka, który podążał tuż za Loxem.
 - Gdzie jest Grise? - ruchem głowy wskazałam na pustą przestrzeń za moimi plecami.
 - Emm… Ten, co ze mną szedł? Nie wiem. Przed chwilą jeszcze tu był – oczy Mocnego były rozbiegane, zdezorientowane. Pewnie w jego umyśle szalało zdenerwowanie. Jak u wszystkich. Czy tylko ja się nie martwiłam? Byłam nienormalna, z pewnością.
 - Dobra, nieważne – zakończyłam temat.
 Ale nie. Muszę to rozgryźć!
 Z powrotem spojrzałam w tył, ale Grise już znalazł się na swoim miejscu z powrotem. Nie chciało mi się już pytać o nic. Zaczynałam się już przyzwyczajać do wszelkich anomalii. Pewnie skorzystał ze swojej mocy wtapiania się w otoczenie. Najpewniej.
 Nikt nic nie widział, nikt nic nie zauważył.
 Sterylnie białymi korytarzami bez otworów okiennych zbliżaliśmy się do wyjścia.
 Nagle zatrzymaliśmy się. Osoby przed nami cofnęły się o krok, gdyż jeden ze Strażników kazał im odsunąć się. Następnie najbliższy wykładowca zasłonił plecami śluzę i w małą klawiaturę wstukał kod odblokowujący. Rozległ się pisk i zgrzytanie.
 Lox przez cały czas nie odezwał się ani słowem. Musiałam mu pokazać, ze jestem obok, więc chwyciłam jego dłoń i ścisnęłam lekko. Spojrzał na mnie, a ja uśmiechnęłam się i mimiką próbowałam przekazać, że będzie dobrze. Jego mądre oczy przykryły powieki, a potem kąciki ust zadrżały i na jego twarzy zajaśniał nikły uśmiech.  Poczułam się promieniście. Jakby nagle zajaśniał świat.
 No dobra, serio rozjaśniło się trochę, bo przeszliśmy przez śluzę i znaleźliśmy się poza Akademią.
 Odetchnęłam głęboko! Świeże powietrze dobrze działa na umysł. Oczy nieco bolały od popołudniowego słońca, ale było to miłe uczucie. Poczułam ciepłe promienie na twarzy. Do reszty ciała ściśle przylegał biały kombinezon. A szkoda, bo kocham słońce. Spojrzałam w błękitne niebo, przysłaniając ręką oczy. Przesuwały się po nim jasnopomarańczowe chmury o nieregularnych kształtach.
 Kierowaliśmy się w kierunku olbrzymiego gmachu, znajdującego się w oddaleniu. To tam, w jego trzewiach, zostaniemy wybrani do drużyn przez ich przywódców. Powoli zbliżaliśmy się do celu. I nadal panowała niezmącona niczym cisza. Poruszaliśmy się szeroką drogą z betonu. Po bokach rosły rośliny przywiezione z Ziemi. Zresztą, na tej wysepce, na której znajdowała się Akademia, wytępiono wszelkie rodzime życie. Zaadaptowano ozdobne krzewy z poprzedniej planety i posadzono je.
 Nigdy nie widziałam rdzennych gatunków. Na Estrze, jedynym kontynencie, który ludzie zdołali opanować, wszystko, co nieziemskie, zostało wytępione, rozpuszczone w kwasie albo spalone na popiół.
 Nie daliśmy rady żyć w zgodzie z tutejszą naturą. Wywołaliśmy wojnę, w której udało nam się zagarnąć jeden z lądów i zamienić go w swój dom. Reszta świata przeciwstawiła się nam. Obie strony poniosły straty. Teraz my, ludzie, szykujemy się do kolejnej walki w celu przejęcia kolejnego kontynentu. Bądź co bądź, ludzie powiększają swoją liczebność.
 Wykładowcy otworzyli wejście do Areny Wyboru, a my, początkowi uczniowie Akademii Mocnych, wlaliśmy się do środka.
 Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego, co ujrzałam. Znaleźliśmy się w okrągłym pomieszczeniu z którego odchodziły korytarze – długie i ciemne.
 Jeden z nauczycieli uniósł ręce w górę. Nie wiem, po co to zrobił, i tak nikt nic nie powiedział. Ale, zwyczajem ważnych osobistości, rozpoczął przemowę:
 - Jak wiecie, dzisiaj zostaniecie wybrani do drużyny! Wywołani udadzą się wskazanym korytarzem. Prosimy o niestosowanie mocy w obronie własnej. Nie ma przed czym się bronić! To tylko test, sprawdzian waszych umiejętności. Nie musicie niczego obawiać się! Myślę, ze możemy zaczynać – wykładowca skinął głową ku innemu profesorowi. Ten wyjął z teczki, którą niósł, mały komputer.
 - A więc – facet odchrząknął. – A więc: Desena Valles do korytarza z numerem, tak numer jest nad każdym tunelem, do korytarza z numerem siedem. Grise Azden udaje się do numeru pięć – wymienieni szukali wzrokiem swojego celu i szli do niego. – Sheppa Wavaris… numer dziewięć.
 Mój czas nadszedł. Determinacja na mojej twarzy pojawiła się nagle i niespodziewanie. Odszukałam cyfrę i już chciałam iść, gdy Lox dotknął mojego ramienia. Odwróciłam się i ujrzałam jego oblicze wypełnione uśmiechem i nadzieją. Wszelkie ślady po zmartwieniu zniknęły.
 - Powodzenia. Zaskocz ich, niech wybiorą cię do najlepszej drużyny i obyś ty wybrała dobrą dla siebie.
 Nic nie powiedziałam. Byłam zaskoczona. Ścisnęłam jego rękę i odeszłam pełna nadziei.
  Korytarz nie był zupełnie zaciemniony. Przez ściany prześwitywało światło lampek, co wcale nie pomagało. I tak potykałam się o krawędzie podłogi. Kompletna niedojda ze mnie.
 Doszłam do końca. Nic się nie stało, piorun we mnie nie trzasnął. Tak po prostu doszłam do włazu. Zamkniętego.
 Aha… Czyli co? Mam go otworzyć? 
 I nagle światła zgasły. Otwór, którym weszłam, zamknął się. O nie… Przestało być ekscytująco.
 Ale od czego mam świakule? Od światła! No przecież!
 Utworzyłam małe źródełko błękitnego światełka. Równocześnie w podłodze otworzyła się klapa i raptownie wypadła z niej mieszanina kończyn i innych części ciała. Następnie, okazało się, że to żyje, zwierzę rozprostowało nogi i uniosło głowę. Zobaczyłam podłużny łeb i dwie pary oczek.
 Następnie na tułowiu kreatury uniosła się warstwa piór o ciemnozielonej barwie. Monstrum zaklekotało pomarańczowymi szczękami i w następnej chwili szybowało ku mnie z ogromną prędkością za pomocą kończyn połączonych błoną.
 A ja, sprytna ja, wytworzyłam wokół potwora kulę światła, w której zamknęłam go. Następnie zmniejszałam jej rozmiar i zwiększałam gęstość. To powinno zadziałać.
 I rzeczywiście, kiedy zlikwidowałam własnoręczna pułapkę, ze środka wylała się krwawa miazga.
 W tym samym momencie  wejście włazu rozwarło swe wrota, a za nimi czekali na mnie przywódcy drużyn. Szeptali między sobą, a kiedy zobaczyli mnie, zamilkli.
 Dreneryies rozwarła ramiona:
 - Chodź do mnie, wiele przeszłaś!
 - Nie możesz jej zabrać! Nie od razu. Inni też chcą jej przedstawić siebie i…
 Ale ja nie słuchałam. Wpadłam w ramiona czarnowłosej Mocnej i przytuliłam się. Byłam taka szczęśliwa! Trafiłam do ukochanej drużyny. 
 Dreneryies wypuściła mnie z objęć i kazała wyjść drzwiami, które miałam za plecami. Tak bardzo się cieszyłam. Tak łatwo poszło!
 Ale Lox…
 Moje szczęście uleciało niczym zapach z fiolki po perfumach, takich jak mojej mamy. Co z nim?
 Zagryzłam wargę i przeszłam do pomieszczenia, gdzie opatrywano tych, którzy ucierpieli podczas testu. Loxa tam nie było. Na pewno da sobie radę, na pewno…
  Ktoś do mnie podbiegł i dał mi wodę oraz zapytał się, czy nic nie trzeba.
 Odmówiłam. Usiadłam pod ścianą i czekałam. 

 ________________________________________________________
 Z innej perspektywy.  Co jest nie tak, co jest źle? Czytacie, to wyraźcie swoją opinię!

piątek, 24 października 2014

Rozdział I

 - Ej ty! Tak, ty. Wymień przynajmniej trzy rzeki płynące przez Omayę.
 Wysoki mężczyzna ubrany w biały kombinezon, który był moim nauczycielem od geografii, patrzył na mnie przenikliwie. Najpewniej zauważył, że rzeki były akurat najniżej w mojej hierarchii spraw do zapamiętania.
 - A są w ogóle w niej jakieś? – zapytałem. Klasa zachichotała. Domyśliłem się, że mi na pewno nie będzie wesoło.
 - Tak jak myślałem. Nie słuchałeś mnie – facet spokojnie postukał palcami w cieniutki, szklany blat, który był również komputerem. – Miałem nadzieję, że pamiętasz te wiadomości z poprzedniej szkoły.
 Nie musiałem nic mówić. Zamiast mnie odezwała się jakaś dziewczyna z miejsca na końcu pomieszczenia:
 - Po co nam to? Przecież inne kontynenty są tak niezdatne do życia, że nawet nie ma co o nich myśleć.
 Nauczyciel pochylił głowę w zamyśleniu, po czym rzekł:
 - Tak, są zatrute. A wiecie czym? Zapewne wiecie. Zwierzętami, które były na tej planecie pierwsze. Kiedy przybyliśmy na tą planetę, Vatrixin, rozpoczęliśmy budowanie miast. Na każdym lądzie miała być jedna metropolia. Ale nie udało się. Nasze społeczności zostały zniszczone, rozerwane na strzępy. Pożarte. Jedynie nam, naszemu zbiorowisku, udało się wybić wszystkie kreatury, a to dlatego, że wśród ludzi objawiły się moce zdolne zabijać, unicestwiać i ratować. Nazwaliśmy ich Mocnymi. Posiadali umiejętności, które na Ziemi nie istniały i które pojawiły się dopiero tu, pod wpływem nieznanych czynników. Wy też je macie, dlatego tu jesteście. Uczycie się tu po to, żeby w przyszłości pomóc w Oczyszczaniu planety. Żeby następne pokolenia mogły żyć w spokoju. Ale odszedłem od tematu. Uczymy was ukształtowania terenu, gdyż będziecie się udawali na misje i będzie wam to potrzebne. Wcześniej was do tego nie przygotowywali, gdyż nikt nie mógł przewidzieć, ze traficie tu – do szkoły kształcącej przyszłych bohaterów! – Mężczyznę nieco poniosło. Przesunął ręką po włosach i na jego twarzy z powrotem pojawiła się maska spokoju i opanowania.
 Wszyscy milczeli. Przetrawialiśmy jego słowa. Cóż, przedstawił sprawę jasno. Mieliśmy zostać wyszkoleni na bohaterów. Hm, czytaj: zabójców. Mieliśmy rozpaprać te monstra na papkę po to, aby innym żyło się lepiej. Cóż… Interesująco!
 Nasze zegarki zabrzęczały – przerwa w lekcjach. Każdy z nas je nosił. Wydawały dźwięk, kiedy nadchodził czas na kolację, obiad albo inne wydarzenie codzienne. Kiedy było to coś bardzo ważnego to na jego malutkim ekraniku pojawiały się wiadomości tekstowe. Teraz tylko wibrowały lekko. 
 Odpiąłem się od przypiętej do sufitu pufy o twardym oparciu i wyszedłem z pozostałymi na korytarz.
 Od razu zostałem otoczony przez gromadę roześmianych znajomych.
 - Haha, bosko! Twój wyraz twarzy, gdy pan Grimp zapytał o rzeki. Myślałam, ze będę się śmiała przez resztę lekcji – Sheppa, ta, która pytała się po co nam znajomość geografii planety, miała łzy w oczach i trzymała się za brzuch.
 - Pięknie, Lox! – któryś z chłopaków poklepał mnie po plecach w przyjacielskim geście.
 Śmiałem się razem z nimi. Rzadko mieliśmy chwile radości, a jeżeli się zdarzały to trzeba było wyśmiać się do dna. Radość jest ulotna – niczym ludzkie życie. Niby trwała, a tak krucha.
 Nim się spostrzegłem, już trzeba było wracać do klasy na kolejne lekcje. Przesiedziałem je w milczeniu od czasu do czasu pytany przez nauczycieli.
 Zegarki ostatni raz zabrzęczały i wyszliśmy na korytarz równocześnie z innymi klasami. Ruszyliśmy długim korytarzem bez okien ku stołówce.
 Po odebraniu od automatu dużej butli wypełnionej jedzeniem ze słomką podszedłem do stolika, gdzie siedziała moja klasa. Usiadłem jak zwykle w kącie. Tuż obok mnie, jak zwykle zresztą, znalazła się Sheppa.  Mogliśmy spokojnie pogadać, gdy inni wygłupiali się przy stole.
 - Dzisiaj na obiad jest… - zaczęła.
 - Czytałem jadłospis. Napisane jest, że tą mieszankę warzywną wyprodukowano z wołowiny, pszenicy, wody, jakichś przypraw i witamin. Mmm. Szkoda tylko, że nie ma smaku – dokończyłem.
 - Racja, zaczynam tęsknić za domem. Przynajmniej można było przeżuwać jedzenie… - poruszyła drażliwy temat. Mieliśmy nie tykać tego wątku, gdyż nie wiedzieliśmy, czy kiedykolwiek jeszcze ujrzymy rodzinę.
 Chyba zrozumiała swój błąd, bo rozpoczęła nowy temat:
 - Dzisiaj zostaniemy wybrani do drużyn. Cieszysz się?
  Uśmiechnąłem się pokrzepiająco:
 - No jasne, że się cieszę – skłamałem. Tak naprawdę nieco przerażało mnie to. Zbierzemy się w Sali wyboru, pokażemy swoje umiejętności, którymi obdarzyła nas ewolucja i zostaniemy wybrani przez starszych uczniów do ich drużyn. Będziemy tam współpracować z innymi jej członkami i walczyć z pozostałymi grupami na specjalnych arenach. Kto wygrywa zyskuje przywileje i inne podobne rzeczy. Miło, nie powiem.
 - Poza tym, dzisiaj poznamy domeny, w których jesteśmy. Nie mogę się doczekać, aż się dowiem do której pasuję. Domyślam się, że w Obronie, ale równie dobrze mogę atakować. Wiesz, potrafię wytwarzać „bańki”, którymi mogę poruszać, przenosić je, spłaszczać i tak dalej. Czyli oprócz osłaniania ludzi mogę również zgniatać innych w tych kulach. Ostatni nawet wymyśliłam nazwę dla kuleczek: świakule. To dlatego, że gdy wytwarzam je, w mojej głowie jakby świeci się światełko. Połączenie słów „światło” i „kula”. Genialne, prawda? – poprawiła lewą ręką kok na czubku głowy, druga trzymając butlę z jedzeniem.
 - Bardzo… oryginalna nazwa – ledwo powstrzymywałem pobłażliwość w moim głosie. Musiała wymyślić akurat coś takiego? Przecież jest tyle innych, bardziej ciekawych nazw.
 - A ty, jak myślisz, w jakiej domenie będziesz? Pamiętaj, ze masz do wyboru: Atak, Obronę, Uzdrawianie, Niszczenie, Iluzjonowanie i Ruchliwość, a, no i jeszcze Komunikowanie – na chwilę zawiesiła głos. Nie odpowiedziałem, bo wiedziałem, że za chwilę znowu zacznie paplać, rozpoczynając nowy temat. – Moim zdaniem nazwy oficjalne drużyn są beznadziejne. Wolę te, którymi ci, co mają domeny się określają. Z Drużyny Mądrości mówią na siebie Droxy. Zresztą, nieważne w jakiej będziesz domenie - liczą się twoje umiejętności. A powracając do domen... Nazwa sama w sobie genialna, a wiesz dlaczego? Bo tak nazywała się ich pierwsza przedstawicielka, która się urodziła! Prawda, że…
 I dalej już nie słuchałem. Zresztą to nie było nic ważnego. Same paplanie o niczym.Zressztą, przestałem ja rozumieć.
 Rozejrzałem się po podłużnym pomieszczeniu. Spoglądałem na twarze jedzących. Niektórzy rozmawiali, bo już skończyli, a inni dalej ssali z butli.
 Ocknąłem się z zamyślenia. Zorientowałem się, że miałem otwartą buzię – no super. Natychmiast zwarłem wargi w cienka linię. Chyba nikt tego nie dostrzegł. Taki brak kultury… jednak ktoś na mnie patrzył w tym czasie. Spojrzałem w kierunku ciekawskich oczu.
  Czarnowłosa Mocna lekko uśmiechnęła się i z powrotem wróciła do jedzenia.
 - Chce cię ocenić. Obserwuje twoje zachowanie i na jego podstawie ocenia twoja moc. Może być też tak, że jej zdolność obejmuje wyczuwanie mocnych zdolności – rzekła Sheppa, która znienacka zbliżyła usta do mojego ucha i zaczęła szeptać.
 Ostrożność przede wszystkim. Jeden z nastolatków miał podobno niesamowicie czuły słuch, więc mogliśmy choć trochę zapobiec usłyszeniu nas. O ile to coś dało. Najwyraźniej dziewczyna też zorientowała się, że ciche gadanie było bezsensowne.
 - Ma na imię Dreneryies – wskazała palcem na moją przeszłą obserwatorkę. – Jest dowódczynią Drużyny Droxów. Chciałabym trafić do niej. Podobno jest miła, stanowcza, ale też opiekuńcza. Wiesz… marzenie – te słowa powiedziała już głośno i wyraźnie. – Ale pomarzyć można.
 - Można.
 Sheppa rozejrzała się nerwowo po pomieszczeniu i nagle rzekła:
 - Pamiętaj, słyszałam gdzieś to, traf do którejś z Drużyn. Zwróć ich uwagę na siebie, bo inaczej jest źle. Podobno, ale wszędzie można dopatrzeć się ziarnka prawdy!
 - Podobno jest to prawda – rzekła Dreneryies zza naszych pleców. – Smacznego!
 Dziewczyna wróciła do swojego stołu niezauważenie. Nie spojrzała na nas już więcej.
 Ale nasza dwójka do Sali wyboru szła z niepokojem. Chyba zbytnio rzuciliśmy w oczy. 

 ______________________________________________________
 Dobra, to początek. Co o tym sądzicie? :p