niedziela, 22 marca 2015

Rozdział X

 Miękki materac pod moimi plecami dawał mi poczucie bezpieczeństwa, ale kiedy przypomniałam, co się wydarzyło, te uczucie natychmiast opuściło mnie. Pamiętałam ze wszystkimi szczegółami obcy umysł, który wtargnął do moich myśli i zburzył je jak domki z kart. Wspomnienie bezsilności i chwilowego niepanowania nad swoim ciałem budziło we mnie odrazę. Niech no tylko spotkam osobę, która mi to zrobiła…
 Powoli otworzyłam oczy i uchwyciłam wzrokiem kilka szczegółów. Pierwszym była mleczna kopuła rozciągająca się nade mną. Byłam w kapsule zabezpieczającej osoby chore psychicznie przed zrobieniem krzywdy innym ludziom. Następną rzecz stanowiły paski unieruchamiające moje dłonie, pozbawiając mnie mojej broni – świakul. Nie widziałam pomieszczenia przez nieprzezroczystą powierzchnię wokół mnie. Powoli docierało do mnie obezwładniające uczucie, że zostałam porwana. Bezsilność zalała moje ciało trzema falami: złość, smutek i przygnębienie. Przeminęły po kilkunastu sekundach, bo nie lubię zbyt długo zajmować się jedną rzeczą. Ogarnęło mnie drażniące uczucie osamotnienia, ale po chwili się to zmieniło.
 Usłyszałam ciche pyknięcie i ściszone głosy za kopułą. Czyżby intruzi?
 - Hen, możesz rozbroić system i wydostać stamtąd biedaczkę? – powiedziała jakaś młoda dziewczyna, sądząc po jej głosie.
 Nikt nic więcej nie powiedział, ale czułam, że obok mnie jest więcej ludzi. Do moich uszu dotarły kroki zbliżające się w stronę kopuły, a potem ujrzałam jakiś cień schylający się nad kapsułą.
 - Żyjesz tam? – nastolatek o chudej twarzy starał się przebić wzrokiem przez kopułę.
 Nie odpowiedziałam mu. Nie miałam ochoty z nikim gadać. Nie w tej sytuacji. Nowoprzybyli nie mieli więcej niż szesnaście lat, ale nie byłam pewna.
 - Eh, Zdechła. – Ten sam chłopak wyrzucił z siebie nowe zdanie. Nikt się nie roześmiał, ale to nawet nie  był żart.
 - Jak to… Na pewno nie. Nie podawali jej chyba niczego. Przynajmniej tyle wyczytałem z ich umysłów – rozpoznałam ten głos. To był ten idiota, który mówił, że mógł być ostrożniejszy przy niszczeniu moich myśli. Na samo wspomnienie krew się we mnie zagotowała.
 - Czekajcie, sprawdzę to – ogłosił delikatny, ciepły głos. Chwilę potem przez kopułę zobaczyłam twarz dziewczyny, która wpatrywała się prosto w moje błękitne oczy. Jej głowa przenikała przez kapsułę, tak jakby jej w ogóle nie było. – O, hej! 
 Wryło mnie w poduszkę, która wwiercała mi się ostrymi kątami w kark. Mało co mnie dziwiło, ale teraz wydawało się to co najmniej nie na miejscu. Długo patrzyłyśmy sobie w oczy, aż wreszcie dziewczyna speszyła się i odeszła porozmawiać z towarzyszami.
 Po kilkuminutowej naradzie sekundowej kapsuła otworzyła się za sprawą niskiej dziewczyny w krótkiej fryzurze. Trzymała rękę nad komputerem kontrolującym moje mleczne więzienie i uśmiechała przyjaźnie.  Najwyraźniej zrobiła to bez wiedzy pozostałych, bo reszta stała odwrócona do mnie tyłem, dyskutując. Usłyszeli syk rozsuwanych płyt tworzących kapsułę i sekundę później widziałam pięć twarzy z wytrzeszczonymi oczyma wpatrującymi się w mnie ciekawsko. Szyja bolała mnie, gdyż musiałam podnosić głowę, żeby zauważyć cokolwiek. Przymocowane ręce ograniczały moją pozycję do leżącej.
 - Alyanye, uwolnij ją – łysy chłopak wskazał na mnie, jednocześnie spoglądając na dziewczynę, która wcześniej przeniknęła głową przez kapsułę.
 Wymieniona podeszła do mnie i popatrzyła z góry, a następnie przyłożyła prawą rękę do pasków krępujących moje dłonie i nogi. Nim zdążyłam zapytać, co robi, więzy zniknęły. Tak po prostu rozpłynęły się w powietrzu. Spojrzałam przestraszona w twarz mojej wybawicielki, szukając w jej mimice jakiś wrogich zamiarów wobec mnie. Jeśli potrafiła sprawić, że coś zniknęło, mogła to zrobić również mi.
 - Rozkładam jedynie martwe przedmioty. Z organizmami jest duży problem. Wiesz… Mnóstwo roboty przy rozkładaniu – wytłumaczyła przyjaźnie z lekkim uśmiechem dającym mi do zrozumienia, że jestem bezpieczna.
 Nadal nie odzywałam się, czując na sobie sześć par oczu. Utkwiłam wzrok w bladobłękitnej ścianie naprzeciwko mnie.
 - Może nam coś o sobie opowiesz? – zapytał chłopak , którego pamiętałam z umysłu. Słysząc ponownie jego głos, gwałtownie podniosłam się i wycelowałam rękę w jego stronę. Czułam przepływającą przez moje ciało moc, którą w każdej chwili mogłam wykorzystać. Między palcami pojawiły się pierwsze błękitne iskierki sygnalizujące pojawienie się świakul. Miałam ogromną ochotę zamknąć tego nastolatka w kuli światła, po czym rozbić o najbliższą ścianę. Powstrzymała mnie jedynie wyciągnięta dłoń dziewczyny, która spoglądała proszącym wzrokiem na mnie. Była to ta, która uwolniła mnie z kapsuły bez wiedzy innych. Spojrzałam w jej okrągłą twarz, zatrzymując się dłużej na zielonych oczach i karmelowych włosach. Jej oliwkowa cera odbijała nikłe światło wydobywające się z lamp w ścianach.
 - No dobra. Nic ci nie zrobię za to, co ty urządziłeś mi w mózgu – powiedziałam cicho, starając się ukryć nienawiść w głosie.  – Dziękuję.
 Ostatnie słowo wykrztusiłam z trudem. Prawie czułam jak pali mnie w gardło, ale mimo wszystko wypowiedziałam je do końca. Uwolnili mnie z mlecznej kapsuły, dając wolność. Podziękowanie się im należy.
 - No, to czekam, co mi macie do powiedzenia – wyszeptałam w przestrzeń, nie zwracając uwagi na żadne z nich. – Wiem, że zostałam porwana, ale w jakim celu?
 Nie widziałam ich sylwetek, ale domyślałam się, że spoglądali jedno na drugie. Widocznie chłopak, który grzebał mi w umyśle był ich przywódcą, bo zabrał głos.:
 - Witamy w Nederlenden.
 - CO? – zachłysnęłam się powietrzem.
 Wszyscy ludzie na kontynencie znali tą nazwę. Był to płaskowyż położony na kontynencie Imai z miastem o tej samej nazwie. To właśnie tam powstawała główna metropolia, dopóki nie została doszczętnie zniszczona przez rdzenne formy życia. Oficjalnie nie wolno było o nim mówić, gdyż pokazywało to, jak blisko byliśmy klęski. W tamtym miejscu nie mogło być życia ludzkiego. Przecież tam były tylko ruiny. Wielokrotnie pokazywano nam film, kiedy wiatroloty przelatywały nad lądem, ukazując ruiny porośnięte przez rośliny z Vatrixinu. Równie często jak przelot widzieliśmy potwory atakujące ekspedycje badawcze. To nie możliwe…
 - Całe życie w kłamstwie na Estrze? – ironicznie zapytała wysoka burnetka, zakręcając włosy na wskazujący palec. Drugą rękę opierała na biodrze, w miejscu, gdzie jej szarożółty kombinezon miał kilka zmarszczek. Stała między Alyanye, a chłopakiem, który wtargnął do mojego umysłu.
 Spojrzałam na nią z pogardą i wstałam, prostując kończyny. Po wykonaniu serii ćwiczeń rozciągających przy akompaniamencie ich milczenia, spojrzałam w ich twarze. Stanęli w równym rzędzie przede mną. Trzech chłopaków i tyle samo dziewczyn. Mieli na sobie szarożółte kombinezony, które przywodziły mi na myśl jedną z pożywek na stołówce, w tym wypadku tą najgorszą. W tej samej chwili zauważyłam, ze mam na sobie strój o podobnym kroju, pewnie ktoś mnie przebrał.
 - Wiecie co? – natychmiast spojrzeli na mnie, słysząc wolne słowa wypływające z moich ust. – Zabiłabym was. Wszystkich. Ale uwolniliście mnie, więc wam wybaczam. Macie mi coś do powiedzenia na pożegnanie?
 Stanęłam bokiem do nich, po czym rozłożyłam dłonie przed siebie. Zamierzałam się stąd teleportować i to jak najszybciej.
 - Nie uciekniesz stąd – wyszeptał nastolatek z granatowymi włosami zasłaniającymi czoło. – Złapią cię. Uśpieni zawsze czuwają.
 Jego barwa głosu nie wróżyła dobrych wieści. Albo świetnie kłamał albo mówił prawdę. Mimo wszystko opuściłam ręce, postanowiłam im zaufać. Uwolnieniem mnie zapewnili sobie moje zaufanie. Może była to jakaś bardzo wątła nić, ale przynajmniej jakaś.
 - No dobra, więc co ja mam zrobić? – zapytałam bezradnie i przysiadłam na miękkim materacu kapsuły psychiatrycznej.
 - Nic nie wiesz o swoim położeniu – odpowiedział mi kryjący się w cieniu, za pozostałymi. Dojrzałam niską sylwetkę i lśniące włosy. Na początku myślałam, że to tylko światło odbijało się w jego fryzurze, ale jego głowa naprawdę świeciła. Utkwiłam oczy w żółtych pasemkach, które nieco rozjaśniały mu twarz.
 - No i na co się gapisz? – zapytał obiekt moich dociekań.
 - Na nic. A nie! Jednak na coś. Chyba nie muszę trzeci raz prosić o wyjaśnienie sytuacji – uśmiechnęłam się sztucznie, ale przeniosłam wzrok na przywódcę tej grupki. Miał takie śmieszne rysy twarzy, jakby był orłem. Orli nos, orle oczy. Może nie dosłownie, ale wszystko miał kanciaste, nawet kształt twarzy. Jego czarne włosy też wydawały mi się kanciaste, ale to chyba tylko przez nagromadzenie kątów.
 - Szykuje się niezły serwis informacyjny, lepiej usiąść – zaśmiała się Alyanye, podchodząc do ściany i siadając ze skrzyżowanymi nogami na podłodze. Reszta zgodnie poszła w jej ślady, ale brunetka udająca przez cały czas księżniczkę musiała oczywiście przysiąść na stole z konsolą sterującą powłoką. Już jej nie lubiłam.
 Wbrew moim oczekiwaniom tym razem nie odezwał się ich dowódca. Głos zabrał nastolatek, który jako pierwszy dobrał się do kopuły. Miałam wrażenie, że jest wiecznym żartownisiem, ale wtedy przybrał bardzo poważną minę i zaczął mówić, nie patrząc na mnie:
 - Możesz nam wierzyć lub nie, a radziłbym to pierwsze, że nie ma stąd ucieczki. Już dawno byśmy się stąd wyrwali, ale niestety próby ucieczki lub buntu kończą się spędzaniem czasu w tej oto kapsule przyjemności – wskazał na mlecznobiałe powłoki. – Jednym słowem zostałaś porwana z tak zwanej Akademii Mocnych, gdzie szkoli się dzieci i je potem zabija, dając im złudną nadzieję akceptacji, której zwykle nie zaznały w domu u rodziców. Pewnie nie wiesz, gdzie teraz jesteś, ale oświecę cię! Wsłuchaj się uważnie i patrz!
 Wzdrygnęłam się, kiedy w jego palcach zalśniły pasy światła oplatające powoli palce skierowane w dół. Wstęgi wiły się, tworząc spirale, a ja czekałam, co mi powie. Jednak ta chwila długo nie nadchodziła.
 - Nie zwracaj już uwagi na Fenee’a. Powiedział, co miał powiedzieć, a teraz chwali się umiejętnościami. Pewnie podrywa cię – zaśmiała się wiecznie uśmiechnięta Alyanye, poprawiając kok stworzony na samym czubku głowy z ziemistych włosów.
 - Wcale nie! Mówisz to tylko po to, żebym poczuł się głupio! – krzyknął nastolatek, który w jednej chwili zaczerwienił się.
 - Ej, ciszej! – syknął dowódca. Gwałtownie rozejrzał się po pomieszczeniu, poszukując oznak nadchodzącego niebezpieczeństwa.
 - Spokojnie, zabezpieczyłam teren – księżniczka uśmiechnęła się do chłopaka. Miałam wrażenie, że poza koleżeńskim nastawieniem żywi do niego coś więcej, ale co mnie to obchodziło. Pasowali do siebie – wredna flądra i ciapowaty przywódca. Para jak z marzeń. Na samą myśl uśmiechnęłam się leciutko.
 - Kontynuujcie, proszę bardzo – wygodniej usadowiłam się i poprawiłam kombinezon.
 - Sprawa jest prosta – Alyanye zaczęła nowy wątek, próbując dać kuksańca  Fenee’owi. – Witamy w Nederlanden, w organizacji, która chce, aby Mocni, jak ty czy ja, przeżyli. W Akademii Mocnych wszyscy giną po zakończeniu szkolenia. Tutaj mają szansę przeżyć. Proste?
 - Wy jesteście porąbani, tak? – zobaczyłam ich zdumione spojrzenia. – No dobra, ja teraz tak poważnie, co to za test? Na wytrzymałość psychiczną, na wierność?
 - Biedaczka, coś się jej w główce poplątało – księżniczka wypowiedziała słowa ze sztucznym współczuciem, pod którym krył się jadowity sarkazm i ironia.
 - Dobra, daj jej spokój, Isminna. Musisz nam uwierzyć: ty już nie jesteś tej swojej Akademii Mocnych. Zostałaś zabrana, ocalona przed śmiercią. Jesteś w nowym, lepszym świecie. Pamiętaj o tym. I jeszcze jedno… nie zepsuj tego, dobrze? – Fenee spoważniał.
 Wstali, szykując się do odejścia. Spojrzałem z pytaniem w oczach.
 - Musimy spać. Mamy lekcje. Ado ciebie niedługo przyjdą kontrolerzy, więc czas na nas. Nie chcielibyśmy zostać przyłapani w twoim… tymczasowym miejscu pobytu – powiedział ich przywódca.
 - A… no to… cześć… i dzięki – wykrztusiłam. Przynajmniej jest to moje tymczasowe mieszkanko.
 Z powrotem musiałam iść do kapsuły, a Alyanye mnie przypięła o ile można tak nazwać… wyczarowanie pasów, które wcześniej się rozpłynęły w powietrzu.
 Zniknęli, a ja pogrążyłam się w śnieżnobiałej poświacie w kapsule dla czubków. 
 _______________________________________________________________________________
no, chyba nic specjalnego dzisiaj ;-;

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział IX

 d - Ja wszystko wytłumaczę, naprawdę! Nie pchałam się tutaj ani nic, ja po prostu pojawiłam się tutaj! – zaczęłam ostrożnie wycofywać się. Nie wiedziałam, co zrobi wykładowca. Przecież znalazłam się tu, w tym miejscu, zupełnie nieproszona. Może to moja wina, bo nie opanowałam do końca sztuki teleportacji?
 - Stój – odrzekł pan Grimp, podchodząc do jednego z biurek stojących pod ścianą, po czym wziął z niego czarny komputer, który był większy niż moja głowa, ale cieńszy niż ręka małego dziecka. – Wiem, że nie chciałaś tu przybyć, ale ja tego chciałem.
 Spojrzałam na jego postać, która górowała nade mną dobre pół metra. Ja na pewno nie byłam niska, to on był olbrzymem. Gdyby chciał teraz wyjść, musiałby schylić się, żeby przejść przez drzwi. Więc… może mam szansę, żeby uciec i nie pokazać swoich umiejętności teleportacji. Na pewno znajdę jakieś wyjście, a jak nie, to schowam się i spróbuję przeteleportować się do pokoju dziewczyn.
 - Nie ma tutaj wyjścia. Nie wydostaniesz się też stąd. Nawet gdybyś chciała – wykładowca znowu odezwał się, kierując się w stronę rzędu komputerów.
 - Ale… to znaczy, że to nie moja wina? – czułam się coraz bardziej zagubiona. Przestałam wycofywać się. Stanęłam tuż przed starymi drzwiami. Serce wbrew mojej woli zaczęło szybko bić. Starałam się przypomnieć sobie o sposobie zapanowania nad nerwami, których nauczyłam się na treningach, ale wszystko wyparowało mi z głowy niczym woda z rozpalonego garnka. Moje ręce podświadomie zacisnęły się w pięści, gotowe do wytworzenia kul światła, którymi mogłabym rozwalić mojego wykładowcę.
 - Spokojnie… Mogłabyś nie próbować mnie zabić? Jak na razie nic ci nie zrobiłem. Mógłbym liczyć na to samo? – rzekł pan Grimp, nie odwracając się do mnie, wpatrzony w ekrany nowoczesnych urządzeń.
 - Nie… dopóki nie dowiem się, co ja tu robię – odparowałam, zbierając całą swoją odwagę. Jeżeli ma zamiar mnie przetrzymywać tutaj, to najpierw powinnam dostać wyjaśnienia. A jak nie…
 - Powtarzam: spokojnie. Nie chcę cię skrzywdzić, chcę ci pomóc – mężczyzna dzielił swoją uwagę na mnie i na wciskanie klawiszy na klawiaturze. Może miałam jakąkolwiek szansę na ucieczkę? -  Nie radzę.
 Jego słowa przecięły delikatny szum urządzeń. Wiedziałam, że dotyczyły one mnie. Może był Mocnym i czytał mi w myślach?
 - Nie jestem Mocnym. Nie próbuj zabić mnie świakulą, bo źle się to skończy…  dla ciebie – ze śmiertelnie poważną miną spojrzał na mnie, odwracając na chwilę wzrok od jasnych monitorów.
 Poczułam się kompletnie opuszczona. Na pewno kłamał, w końcu czytał w moich myślach. Postanowiłam jednak nie działać zbyt pochopnie i poczekać, co będzie dalej…
 Mężczyzna podszedł do białego stołu o zaokrąglonych bokach w rogu i usiadł na jednym z trzech metalowych krzeseł. Ruchem ręki wskazał mi miejsce obok siebie, a ja posłusznie przysiadłam na skraju mebla, niecierpliwiąc się i czekając na wyjaśnienia.
 - To, co teraz usłyszysz, może zburzyć ci twoje szczęśliwe i błogie życie.. – zaczął mężczyzna.
 - A można tak bez kwiecistych przemów? Bo trochę mi się spieszy do pokoju, a poza tym jestem głodna i niedługo kolacja – byłam bezczelna i miałam nadzieję, że nie będę musiała tego żałować. – Poproszę tak prosto z mostu.
 - Na pewno?
 - Tak.
 Przyjrzałam się twarzy mojego wykładowcy. Miał ostre rysy, ale szeroki nos oraz prawie łysą głowę. Ręce trzymał na stole, tuż przy małym, płaskim komputerze. Jego szary kombinezon w szerokie pasy na żebrach opinał chude ciało wyprostowane do niemożliwości. Mężczyzna patrzył w ścianę przed nami, dobierając w myślach słowa.
  - Zostałaś porwana – powiedział po krótkiej chwili.
  - Co? – pochyliłam się w stronę pana Grimpa zupełnie nieświadomie.
 - Chciałaś prosto z mostu. To masz. Czy mogę dalej wyjaśniać? – zapytał, wstukując jakieś polecenie do komputera i spoglądając co chwilę na mnie, doczekując się odpowiedzi.
 - Proszę  bardzo. Tylko szybko, bo jeszcze dzisiaj chciałabym wrócić do Akademii.
 Mój głos był zupełnie wyzuty z emocji. Nie okazywałam swoich uczuć, bo zrobiłoby się podejrzane, gdybym zaczęła kipieć złością. Pomyślałam, że najpierw dam szansę na wyjaśnienia, a potem zwieję, ale już w następnej chwili zorientowałam się, że znają moje myśli. Na potwierdzenie moich przemyśleń facet obok mnie pokiwał głową.
 - Otóż nie masz już gdzie wracać. Zostałaś porwana. Już nie ma odwrotu.
 Mężczyzna potwierdził moje obawy. Mogę już nigdy nie zobaczyć Loxa, Yavis, Owye’a i Mye oraz innych z mojej drużyny. Poczułam, że moc w moim umyśle zaczyna buzować niepowstrzymanie. Samotność i złość wydobyły się na wierzch gotowe dokonać spustoszenia, jakiego jeszcze nikt nie widział.
 - No to chyba źle. Dla was – słowa przecisnęły się przez moje usta z trudem. Potem wstałam i kopnęłam krzesło, po czym uniosłam ręce. – Będzie fajnie.
 Nigdy wcześniej podczas używania mocy nie targały mną tak silne emocje. Nic dziwnego, że potrafiłam większą ilość kuli naraz niż wcześniej. W ułamku sekundy zabłysło wokół mnie około trzydziestu świakul, które wirowały wokół własnych osi, z ogromna prędkością płynąc przez przestrzeń pomieszczenia. Jedna z kul prawie uderzyła w pana Grimpa. Nie wiem, czy przeżyłby zderzenie, ale nie obchodziło mnie to. Jeśli to, co mówił, było prawdą – pożałuje tego. Jeśli to jakiś żart, będzie żałował dwa razy bardziej.
 W moim umyśle wszystko stało się czyste i klarowne dzięki użyciu mocy. Myśli rozdzieliły się, tworząc ścieżkę, którą mogłam podążać bez przeszkód. Nie musiałam zastanawiać się nad tym, co robię. Wszystko działo się instynktownie: gęstość kul, ich prędkość i wielkość. Byłam pewna zwycięstwa do czasu, kiedy czyjaś obecność w moim umyśle nie zburzyła moich działań. Czarne i oślizgłe macki czyjejś świadomości dotarły do moich planów, rozdrabniając je. Poczułam jak padam na podłogę, uderzając plecami o zimną podłogę. W tamtej chwili zapomniałam, co miałam zrobić, więc leżałam nieruchomo, ciężko oddychając. Nie miałam kompletnie myśli – jakakolwiek się pojawiała, natychmiast znikała, pochłonięta przez obcy umysł w mojej głowie. Nie byłam zdolna do niczego. Działały jedynie zmysły. Usłyszałam tupot stóp – ktoś wbiegł do pomieszczenia. Przymknęłam oczy, chcąc odciąć się od wszystkiego. Zanim zapadłam się w nicość, usłyszałam głos chłopaka:
 - Mogłem jej tego nie robić, mogłem po prostu zatrzymać jej świadomość, a nie wymazywać myśli. Przepraszam!
 - Dobrze się trzyma, jeszcze żyje. Zabierzcie ja na oddział chorych, szybko! – krzyknęła kolejna osoba.
  W moich myślach pojawiła się jeszcze twarz chłopaka z białym podpisem: „wybacz”.  Resztkami sił stworzyłam obrazek z napisem: „spieprzajcie wszyscy”.
 I nastąpił mrok.
 __________________________________________________________
 No dzisiaj króciutko! Jak się podoba? :D