piątek, 24 października 2014

Rozdział I

 - Ej ty! Tak, ty. Wymień przynajmniej trzy rzeki płynące przez Omayę.
 Wysoki mężczyzna ubrany w biały kombinezon, który był moim nauczycielem od geografii, patrzył na mnie przenikliwie. Najpewniej zauważył, że rzeki były akurat najniżej w mojej hierarchii spraw do zapamiętania.
 - A są w ogóle w niej jakieś? – zapytałem. Klasa zachichotała. Domyśliłem się, że mi na pewno nie będzie wesoło.
 - Tak jak myślałem. Nie słuchałeś mnie – facet spokojnie postukał palcami w cieniutki, szklany blat, który był również komputerem. – Miałem nadzieję, że pamiętasz te wiadomości z poprzedniej szkoły.
 Nie musiałem nic mówić. Zamiast mnie odezwała się jakaś dziewczyna z miejsca na końcu pomieszczenia:
 - Po co nam to? Przecież inne kontynenty są tak niezdatne do życia, że nawet nie ma co o nich myśleć.
 Nauczyciel pochylił głowę w zamyśleniu, po czym rzekł:
 - Tak, są zatrute. A wiecie czym? Zapewne wiecie. Zwierzętami, które były na tej planecie pierwsze. Kiedy przybyliśmy na tą planetę, Vatrixin, rozpoczęliśmy budowanie miast. Na każdym lądzie miała być jedna metropolia. Ale nie udało się. Nasze społeczności zostały zniszczone, rozerwane na strzępy. Pożarte. Jedynie nam, naszemu zbiorowisku, udało się wybić wszystkie kreatury, a to dlatego, że wśród ludzi objawiły się moce zdolne zabijać, unicestwiać i ratować. Nazwaliśmy ich Mocnymi. Posiadali umiejętności, które na Ziemi nie istniały i które pojawiły się dopiero tu, pod wpływem nieznanych czynników. Wy też je macie, dlatego tu jesteście. Uczycie się tu po to, żeby w przyszłości pomóc w Oczyszczaniu planety. Żeby następne pokolenia mogły żyć w spokoju. Ale odszedłem od tematu. Uczymy was ukształtowania terenu, gdyż będziecie się udawali na misje i będzie wam to potrzebne. Wcześniej was do tego nie przygotowywali, gdyż nikt nie mógł przewidzieć, ze traficie tu – do szkoły kształcącej przyszłych bohaterów! – Mężczyznę nieco poniosło. Przesunął ręką po włosach i na jego twarzy z powrotem pojawiła się maska spokoju i opanowania.
 Wszyscy milczeli. Przetrawialiśmy jego słowa. Cóż, przedstawił sprawę jasno. Mieliśmy zostać wyszkoleni na bohaterów. Hm, czytaj: zabójców. Mieliśmy rozpaprać te monstra na papkę po to, aby innym żyło się lepiej. Cóż… Interesująco!
 Nasze zegarki zabrzęczały – przerwa w lekcjach. Każdy z nas je nosił. Wydawały dźwięk, kiedy nadchodził czas na kolację, obiad albo inne wydarzenie codzienne. Kiedy było to coś bardzo ważnego to na jego malutkim ekraniku pojawiały się wiadomości tekstowe. Teraz tylko wibrowały lekko. 
 Odpiąłem się od przypiętej do sufitu pufy o twardym oparciu i wyszedłem z pozostałymi na korytarz.
 Od razu zostałem otoczony przez gromadę roześmianych znajomych.
 - Haha, bosko! Twój wyraz twarzy, gdy pan Grimp zapytał o rzeki. Myślałam, ze będę się śmiała przez resztę lekcji – Sheppa, ta, która pytała się po co nam znajomość geografii planety, miała łzy w oczach i trzymała się za brzuch.
 - Pięknie, Lox! – któryś z chłopaków poklepał mnie po plecach w przyjacielskim geście.
 Śmiałem się razem z nimi. Rzadko mieliśmy chwile radości, a jeżeli się zdarzały to trzeba było wyśmiać się do dna. Radość jest ulotna – niczym ludzkie życie. Niby trwała, a tak krucha.
 Nim się spostrzegłem, już trzeba było wracać do klasy na kolejne lekcje. Przesiedziałem je w milczeniu od czasu do czasu pytany przez nauczycieli.
 Zegarki ostatni raz zabrzęczały i wyszliśmy na korytarz równocześnie z innymi klasami. Ruszyliśmy długim korytarzem bez okien ku stołówce.
 Po odebraniu od automatu dużej butli wypełnionej jedzeniem ze słomką podszedłem do stolika, gdzie siedziała moja klasa. Usiadłem jak zwykle w kącie. Tuż obok mnie, jak zwykle zresztą, znalazła się Sheppa.  Mogliśmy spokojnie pogadać, gdy inni wygłupiali się przy stole.
 - Dzisiaj na obiad jest… - zaczęła.
 - Czytałem jadłospis. Napisane jest, że tą mieszankę warzywną wyprodukowano z wołowiny, pszenicy, wody, jakichś przypraw i witamin. Mmm. Szkoda tylko, że nie ma smaku – dokończyłem.
 - Racja, zaczynam tęsknić za domem. Przynajmniej można było przeżuwać jedzenie… - poruszyła drażliwy temat. Mieliśmy nie tykać tego wątku, gdyż nie wiedzieliśmy, czy kiedykolwiek jeszcze ujrzymy rodzinę.
 Chyba zrozumiała swój błąd, bo rozpoczęła nowy temat:
 - Dzisiaj zostaniemy wybrani do drużyn. Cieszysz się?
  Uśmiechnąłem się pokrzepiająco:
 - No jasne, że się cieszę – skłamałem. Tak naprawdę nieco przerażało mnie to. Zbierzemy się w Sali wyboru, pokażemy swoje umiejętności, którymi obdarzyła nas ewolucja i zostaniemy wybrani przez starszych uczniów do ich drużyn. Będziemy tam współpracować z innymi jej członkami i walczyć z pozostałymi grupami na specjalnych arenach. Kto wygrywa zyskuje przywileje i inne podobne rzeczy. Miło, nie powiem.
 - Poza tym, dzisiaj poznamy domeny, w których jesteśmy. Nie mogę się doczekać, aż się dowiem do której pasuję. Domyślam się, że w Obronie, ale równie dobrze mogę atakować. Wiesz, potrafię wytwarzać „bańki”, którymi mogę poruszać, przenosić je, spłaszczać i tak dalej. Czyli oprócz osłaniania ludzi mogę również zgniatać innych w tych kulach. Ostatni nawet wymyśliłam nazwę dla kuleczek: świakule. To dlatego, że gdy wytwarzam je, w mojej głowie jakby świeci się światełko. Połączenie słów „światło” i „kula”. Genialne, prawda? – poprawiła lewą ręką kok na czubku głowy, druga trzymając butlę z jedzeniem.
 - Bardzo… oryginalna nazwa – ledwo powstrzymywałem pobłażliwość w moim głosie. Musiała wymyślić akurat coś takiego? Przecież jest tyle innych, bardziej ciekawych nazw.
 - A ty, jak myślisz, w jakiej domenie będziesz? Pamiętaj, ze masz do wyboru: Atak, Obronę, Uzdrawianie, Niszczenie, Iluzjonowanie i Ruchliwość, a, no i jeszcze Komunikowanie – na chwilę zawiesiła głos. Nie odpowiedziałem, bo wiedziałem, że za chwilę znowu zacznie paplać, rozpoczynając nowy temat. – Moim zdaniem nazwy oficjalne drużyn są beznadziejne. Wolę te, którymi ci, co mają domeny się określają. Z Drużyny Mądrości mówią na siebie Droxy. Zresztą, nieważne w jakiej będziesz domenie - liczą się twoje umiejętności. A powracając do domen... Nazwa sama w sobie genialna, a wiesz dlaczego? Bo tak nazywała się ich pierwsza przedstawicielka, która się urodziła! Prawda, że…
 I dalej już nie słuchałem. Zresztą to nie było nic ważnego. Same paplanie o niczym.Zressztą, przestałem ja rozumieć.
 Rozejrzałem się po podłużnym pomieszczeniu. Spoglądałem na twarze jedzących. Niektórzy rozmawiali, bo już skończyli, a inni dalej ssali z butli.
 Ocknąłem się z zamyślenia. Zorientowałem się, że miałem otwartą buzię – no super. Natychmiast zwarłem wargi w cienka linię. Chyba nikt tego nie dostrzegł. Taki brak kultury… jednak ktoś na mnie patrzył w tym czasie. Spojrzałem w kierunku ciekawskich oczu.
  Czarnowłosa Mocna lekko uśmiechnęła się i z powrotem wróciła do jedzenia.
 - Chce cię ocenić. Obserwuje twoje zachowanie i na jego podstawie ocenia twoja moc. Może być też tak, że jej zdolność obejmuje wyczuwanie mocnych zdolności – rzekła Sheppa, która znienacka zbliżyła usta do mojego ucha i zaczęła szeptać.
 Ostrożność przede wszystkim. Jeden z nastolatków miał podobno niesamowicie czuły słuch, więc mogliśmy choć trochę zapobiec usłyszeniu nas. O ile to coś dało. Najwyraźniej dziewczyna też zorientowała się, że ciche gadanie było bezsensowne.
 - Ma na imię Dreneryies – wskazała palcem na moją przeszłą obserwatorkę. – Jest dowódczynią Drużyny Droxów. Chciałabym trafić do niej. Podobno jest miła, stanowcza, ale też opiekuńcza. Wiesz… marzenie – te słowa powiedziała już głośno i wyraźnie. – Ale pomarzyć można.
 - Można.
 Sheppa rozejrzała się nerwowo po pomieszczeniu i nagle rzekła:
 - Pamiętaj, słyszałam gdzieś to, traf do którejś z Drużyn. Zwróć ich uwagę na siebie, bo inaczej jest źle. Podobno, ale wszędzie można dopatrzeć się ziarnka prawdy!
 - Podobno jest to prawda – rzekła Dreneryies zza naszych pleców. – Smacznego!
 Dziewczyna wróciła do swojego stołu niezauważenie. Nie spojrzała na nas już więcej.
 Ale nasza dwójka do Sali wyboru szła z niepokojem. Chyba zbytnio rzuciliśmy w oczy. 

 ______________________________________________________
 Dobra, to początek. Co o tym sądzicie? :p