czwartek, 18 grudnia 2014

Rozdział VIII

  Dosłownie padałam z nóg, kiedy wychodziłam z sali treningowej. Wszystkie moje mięśnie wołały o odpoczynek, a ja ledwo wlokłam się przez korytarz do kwatery drużynowej. Kiedy poczułam, ze jednak nie dam rady dojść tuż po wysiłku, usiadłam i oparłam się plecami o ścianę. Tak po prostu, w połowie drogi do kwater drużynowych. Chciałam po prostu złapać kilka głębokich wdechów, żeby dotlenić się, ponieważ czułam, że za chwilę pęknie mi głowa z braku powietrza.
 Dzisiaj nie było sielanki na treningu. Trener grupy dziewczyn uwziął się na mnie, ponieważ nie potrafiłam poprawnie wspiąć się po linie i kazał wykonywać skomplikowane ćwiczenia… Dwie godziny spędzone na męczeniu się, czemu nie. Byłam zła, bardzo zła. Od początku zajęć miałam chęć zamknąć tego przemądrzałego faceta w świakuli, ale nie zrobiłam tego, bo potem mogłabym mieć ogromne problemy. Jednak mężczyzna na pewno wyczuwał, że jestem blisko wybuchu emocjonalnego i trochę przystopował, ale jeśliby nie zrobił tego, to najpewniej znaleziono by go pod sufitem Sali, zamkniętego w błękitnawej kuli, o największej  gęstości, jaką potrafię wytworzyć.
 Wzięłam kilka wdechów, ale i tak nic nie pomagało. Czułam się coraz gorzej, a w dodatku ktoś szedł. Domyślam się, że to na pewno chłopaki z mojej Drużyny – kończyli później niż dziewczyny. Nie chciałam być na ich drodze, bo kiedy mnie zobaczą, w moim najbliższym otoczeniu pojawi się chmara osobników płci męskiej chcących usilnie nieść pomoc mojej osobie… A tak właściwie, jakich ja teraz mądrych słów użyłam! Czyżbym powiększała swój zasób słownictwa podczas pobytu w Akademii? Nieprawdopodobne…
 Porzuciłam idiotyczne myśli i wytworzyłam świakulę wokół mojego ciała, po czym uniosłam się w niej pod sufit. Oczywiście gęstość kuli była wystarczająca, żebym widziała przez jej powłokę świat wokół mnie i żeby docierał do mnie tlen. To by było śmieszne, gdybym zmarła z niedotlenienia. Serio. Nie wiem, czy nie zacząć śmiać się. Nie, jednak nie. Bo chłopaki usłyszą mnie i poleci w moją stronę tyle troski i tych innych rzeczy, że umarłabym na cukrzycę z powodu słodkich uczuć żywionych do mnie. Chociaż… Loksem bym nie pogardziła…
 Potrząsnęłam głową w środku kuli światła, odganiając natłok myśli i wyobraziłam sobie, że kula nagle pojawia się w pokoju dziewczyn. W następnej sekundzie już powinnam być w wyznaczonym celu, ale coś poszło nie tak. Potworne uczucie, że nie udała mi się teleportacja, opanowało mój umysł. Nie wiem tak właściwie, co w tamtej chwili tak mnie zaniepokoiło. Może to, że wcześniej wszystko szło jak z płatka, a może to, że znalazłam się w zaciemnionym korytarzu, o którym nie miałam pojęcia? Z pewnością te drugie.
 Kiedy chciałam usunąć świakulę, spostrzegłam, że wiszę kilka metrów nad ziemią nad betonową podłogą. Pewnie trzeba by było zeskrobywać mnie z ziemi… Czasami miałam ochotę powyrywać swoje włosy za głupotę, jaką charakteryzuję się, ale po kilku chwilach dochodzę do wniosku, ze jednak żal mi moich blond pasm. Dlatego porzucam kwestię ukarania samej siebie za moje własne błędy i wracam do normalnego życia. Teraz chciałabym zrobić podobnie – wrócić. Ale nie mogłam, nie potrafiłam! Byłam zbyt ciekawa nowego otoczenia, żeby je ot tak sobie opuścić. Wiedziałam, że będę nienawidzić swojego charakteru za czyn, który teraz popełnię, czyli  wyjście ze świakuli, ale trudno. Instynkt odkrywcy kazał mi poszperać w tym korytarzu, więc posłucham go. To głupi argument, ale zawsze jakiś.
 Opuściłam kulę do ziemi, po czym usunęłam ją. Stałam na betonowej podłodze, między dwoma ścianami, rozglądając się, żądna nowych rzeczy. Wcześniej taka ciekawska nie byłam, ale kilka tygodni w Akademii pozbawiło mnie wrażeń i teraz musiałam na nowo wyładować manię podróżniczą. Najpierw musiałam poznać otoczenie, żeby przypadkiem nie mieć wpadki. Mogłam natknąć się na jakiegoś wykładowcę… albo ochroniarza… jak też na jednego z naukowców, którzy często krążą po Akademii, badając poszczególnych Mocnych. Bałam się spotkania z nimi, mogłam mieć problemy, ale to była ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam.
 Niepokoiły mnie nasze stosunki w wykładowcami. My traktowaliśmy ich jak powietrze, oni nas jak obiekty badań. Byliśmy obserwowani – nasze działania, decyzje, dosłownie wszystko, było monitorowane. Czułam, że robią to wszystko po to, żeby dogłębnie nas poznać. Wiedziałam, ze tworzą strategię, ale po co? Żeby jeszcze lepiej przystosować nas do walki? Na pewno nie  to jest ich celem.
 Poczułam chłód bijący od betonowej powierzchni pod moimi stopami, będący zapowiedzią, że przyjemnie się nie poczuję w tym nowym, nieznanym miejscu. Zimno biło też od nagich, szarych ścian, które czyniły przestrzeń wokół mnie czymś posępnym i przerażającym. Mimo tylu niesprzyjających czynników, postanowiłam rozejrzeć się.  Początkowo spojrzałam w korytarz przed sobą. Co dziwne, świeciły lampy, które pokazywały mi drogę. Może ktoś tu przebywał? Tu, w tym zapuszczonym miejscu? Chyba powinnam zwiewać i to jak najszybciej, ale nie potrafiłam powstrzymać się przed ekspansją.
 Zrobiłam kilka drobnych kroczków wzdłuż ściany, przesuwając się do przodu, ale po chwili nie wytrzymałam i prawie biegłam nieskończonym korytarzem – zobaczyć wszystko, co się da, a potem zwiewać. Moje kroki niosły się dalekim echem wśród szarej nicości, sprawiając, że czułam się opuszczona i zapomniana. W myślach nieustannie powtarzałam sobie, że jeszcze tylko rzucę okiem na coś ciekawego i wracam. Miałam przeczucie, że niezbyt dobrze skończy się zwiedzanie tego miejsca, ale brnęłam dalej.  
 Napotkałam pierwsze drzwi. Nie zastanawiałam się długo i nacisnęłam klamkę. Nic nie zaskrzypiało. Byłam pewna, że to stare pomieszczenia – w dzisiejszych czasach mało kto konstruował zwyczajne, drewniane drzwi. Stare, łamliwe wejścia i wyjścia zastąpiły mocne, elektroniczne włazy. Zresztą, z framug płatami odpadała biała farba, więc to jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że nikogo tu nie ma.
 Lekko i zwinnie weszłam do pomieszczenia, będąc pewna, że znajdę coś ciekawego. Rzucę okiem i pójdę, powtarzałam sobie. Nim zdołałam rozejrzeć się, dobiegł mnie głos:
 - Witam w swoich skromnych progach, panno Wavaris.
 Odwróciłam się gwałtownie w stronę znajomego głosu. Półki, szare ściany i białe komputery zlały się w jedno, kiedy spojrzałam w twarz mojego wykładowcy od geografii, pana Grimpa.
 ________________________________________________________ 
 Dzisiaj naprawdę krótkoo! :'(
 Jess, wykładowca pojawił się <3
 Wiem, rozdział nie jest wow! :o
 Jakieś opinie, czy coś innego?
 Proszę o komentarz :D



6 komentarzy:

  1. TAAAAAAAAAK!!!!!!!!!!!!!!!!
    Dziękuję, dziękuję, dziękuję. <3
    A co do rozdziału to świetny, mimo że krótki. ;)
    Pisz dalej. <3
    Dobra, ja też dziś krótko. ;D
    Pozdrawiam i życzę weny. ^^
    P.S. Grimp - zapamiętam. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział mimo, że krótki to i tak świetny. Krótki ale obszerny to się liczy ;) Robi się ciekawie, nie mogłam się oderwać. Ciekawe gdzie Sheppa wylądowała. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super, naprawdę super! Masz talent :) Kocham takie historie. Pisz dalej, z chęcią poczytam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. <3
      Wiem ^^
      Uhh. Staram się, ale tymczasem chce mi się jedynie pisać fanfiction na podstawie Mrocznych Umysłów. Czytałaś może? :D

      Usuń
    2. Znam to. ;)
      Nie, nie czytałam. ;) Polecasz? :)

      Usuń