czwartek, 18 grudnia 2014

Rozdział VIII

  Dosłownie padałam z nóg, kiedy wychodziłam z sali treningowej. Wszystkie moje mięśnie wołały o odpoczynek, a ja ledwo wlokłam się przez korytarz do kwatery drużynowej. Kiedy poczułam, ze jednak nie dam rady dojść tuż po wysiłku, usiadłam i oparłam się plecami o ścianę. Tak po prostu, w połowie drogi do kwater drużynowych. Chciałam po prostu złapać kilka głębokich wdechów, żeby dotlenić się, ponieważ czułam, że za chwilę pęknie mi głowa z braku powietrza.
 Dzisiaj nie było sielanki na treningu. Trener grupy dziewczyn uwziął się na mnie, ponieważ nie potrafiłam poprawnie wspiąć się po linie i kazał wykonywać skomplikowane ćwiczenia… Dwie godziny spędzone na męczeniu się, czemu nie. Byłam zła, bardzo zła. Od początku zajęć miałam chęć zamknąć tego przemądrzałego faceta w świakuli, ale nie zrobiłam tego, bo potem mogłabym mieć ogromne problemy. Jednak mężczyzna na pewno wyczuwał, że jestem blisko wybuchu emocjonalnego i trochę przystopował, ale jeśliby nie zrobił tego, to najpewniej znaleziono by go pod sufitem Sali, zamkniętego w błękitnawej kuli, o największej  gęstości, jaką potrafię wytworzyć.
 Wzięłam kilka wdechów, ale i tak nic nie pomagało. Czułam się coraz gorzej, a w dodatku ktoś szedł. Domyślam się, że to na pewno chłopaki z mojej Drużyny – kończyli później niż dziewczyny. Nie chciałam być na ich drodze, bo kiedy mnie zobaczą, w moim najbliższym otoczeniu pojawi się chmara osobników płci męskiej chcących usilnie nieść pomoc mojej osobie… A tak właściwie, jakich ja teraz mądrych słów użyłam! Czyżbym powiększała swój zasób słownictwa podczas pobytu w Akademii? Nieprawdopodobne…
 Porzuciłam idiotyczne myśli i wytworzyłam świakulę wokół mojego ciała, po czym uniosłam się w niej pod sufit. Oczywiście gęstość kuli była wystarczająca, żebym widziała przez jej powłokę świat wokół mnie i żeby docierał do mnie tlen. To by było śmieszne, gdybym zmarła z niedotlenienia. Serio. Nie wiem, czy nie zacząć śmiać się. Nie, jednak nie. Bo chłopaki usłyszą mnie i poleci w moją stronę tyle troski i tych innych rzeczy, że umarłabym na cukrzycę z powodu słodkich uczuć żywionych do mnie. Chociaż… Loksem bym nie pogardziła…
 Potrząsnęłam głową w środku kuli światła, odganiając natłok myśli i wyobraziłam sobie, że kula nagle pojawia się w pokoju dziewczyn. W następnej sekundzie już powinnam być w wyznaczonym celu, ale coś poszło nie tak. Potworne uczucie, że nie udała mi się teleportacja, opanowało mój umysł. Nie wiem tak właściwie, co w tamtej chwili tak mnie zaniepokoiło. Może to, że wcześniej wszystko szło jak z płatka, a może to, że znalazłam się w zaciemnionym korytarzu, o którym nie miałam pojęcia? Z pewnością te drugie.
 Kiedy chciałam usunąć świakulę, spostrzegłam, że wiszę kilka metrów nad ziemią nad betonową podłogą. Pewnie trzeba by było zeskrobywać mnie z ziemi… Czasami miałam ochotę powyrywać swoje włosy za głupotę, jaką charakteryzuję się, ale po kilku chwilach dochodzę do wniosku, ze jednak żal mi moich blond pasm. Dlatego porzucam kwestię ukarania samej siebie za moje własne błędy i wracam do normalnego życia. Teraz chciałabym zrobić podobnie – wrócić. Ale nie mogłam, nie potrafiłam! Byłam zbyt ciekawa nowego otoczenia, żeby je ot tak sobie opuścić. Wiedziałam, że będę nienawidzić swojego charakteru za czyn, który teraz popełnię, czyli  wyjście ze świakuli, ale trudno. Instynkt odkrywcy kazał mi poszperać w tym korytarzu, więc posłucham go. To głupi argument, ale zawsze jakiś.
 Opuściłam kulę do ziemi, po czym usunęłam ją. Stałam na betonowej podłodze, między dwoma ścianami, rozglądając się, żądna nowych rzeczy. Wcześniej taka ciekawska nie byłam, ale kilka tygodni w Akademii pozbawiło mnie wrażeń i teraz musiałam na nowo wyładować manię podróżniczą. Najpierw musiałam poznać otoczenie, żeby przypadkiem nie mieć wpadki. Mogłam natknąć się na jakiegoś wykładowcę… albo ochroniarza… jak też na jednego z naukowców, którzy często krążą po Akademii, badając poszczególnych Mocnych. Bałam się spotkania z nimi, mogłam mieć problemy, ale to była ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam.
 Niepokoiły mnie nasze stosunki w wykładowcami. My traktowaliśmy ich jak powietrze, oni nas jak obiekty badań. Byliśmy obserwowani – nasze działania, decyzje, dosłownie wszystko, było monitorowane. Czułam, że robią to wszystko po to, żeby dogłębnie nas poznać. Wiedziałam, ze tworzą strategię, ale po co? Żeby jeszcze lepiej przystosować nas do walki? Na pewno nie  to jest ich celem.
 Poczułam chłód bijący od betonowej powierzchni pod moimi stopami, będący zapowiedzią, że przyjemnie się nie poczuję w tym nowym, nieznanym miejscu. Zimno biło też od nagich, szarych ścian, które czyniły przestrzeń wokół mnie czymś posępnym i przerażającym. Mimo tylu niesprzyjających czynników, postanowiłam rozejrzeć się.  Początkowo spojrzałam w korytarz przed sobą. Co dziwne, świeciły lampy, które pokazywały mi drogę. Może ktoś tu przebywał? Tu, w tym zapuszczonym miejscu? Chyba powinnam zwiewać i to jak najszybciej, ale nie potrafiłam powstrzymać się przed ekspansją.
 Zrobiłam kilka drobnych kroczków wzdłuż ściany, przesuwając się do przodu, ale po chwili nie wytrzymałam i prawie biegłam nieskończonym korytarzem – zobaczyć wszystko, co się da, a potem zwiewać. Moje kroki niosły się dalekim echem wśród szarej nicości, sprawiając, że czułam się opuszczona i zapomniana. W myślach nieustannie powtarzałam sobie, że jeszcze tylko rzucę okiem na coś ciekawego i wracam. Miałam przeczucie, że niezbyt dobrze skończy się zwiedzanie tego miejsca, ale brnęłam dalej.  
 Napotkałam pierwsze drzwi. Nie zastanawiałam się długo i nacisnęłam klamkę. Nic nie zaskrzypiało. Byłam pewna, że to stare pomieszczenia – w dzisiejszych czasach mało kto konstruował zwyczajne, drewniane drzwi. Stare, łamliwe wejścia i wyjścia zastąpiły mocne, elektroniczne włazy. Zresztą, z framug płatami odpadała biała farba, więc to jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że nikogo tu nie ma.
 Lekko i zwinnie weszłam do pomieszczenia, będąc pewna, że znajdę coś ciekawego. Rzucę okiem i pójdę, powtarzałam sobie. Nim zdołałam rozejrzeć się, dobiegł mnie głos:
 - Witam w swoich skromnych progach, panno Wavaris.
 Odwróciłam się gwałtownie w stronę znajomego głosu. Półki, szare ściany i białe komputery zlały się w jedno, kiedy spojrzałam w twarz mojego wykładowcy od geografii, pana Grimpa.
 ________________________________________________________ 
 Dzisiaj naprawdę krótkoo! :'(
 Jess, wykładowca pojawił się <3
 Wiem, rozdział nie jest wow! :o
 Jakieś opinie, czy coś innego?
 Proszę o komentarz :D



niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział VII

  Pusty, sterylnie biały korytarz ciągnący się w dwie strony. Żadnych okien, jedynie pęczki przewodów ciągnące się wzdłuż sufitu. Wszystko było tak idealnie czyste i gładkie, że nie widziałem, co znajduje się w dali korytarza . Nie mogłem normalnie wytężyć wzroku, ponieważ lampy świecące jednostajnym, bladym światłem utrudniały ocenianie odległości.
 Nie wiedziałem, w jaki sposób pojawiłem się w tym miejscu, nie miałem pojęcia,  w jakim położeniu znajdowałem się. Chciałem spokojnie usiąść i roztrząsnąć tę sprawę, ale coś mi podpowiadało, że rozglądnięcie się nie zaszkodzi. Spojrzałem w obie strony, po czym wybrałem lewą. Z daleka dochodził mnie dziwny szum, którego nie potrafiłem zidentyfikować, dlatego postanowiłem poznać jego źródło.
 Ruszyłem szybkim krokiem przed siebie… Chwila… Spojrzałem w dół, ale nie spostrzegłem jednej rzeczy – nie było widać mojego ciała! Ręce, klatka piersiowa, nogi – pustka. Nie pamiętam, który raz jestem tutaj, sam nie wiem gdzie, ale pierwszy raz dostrzegłem brak cielesnego wyglądu! W śnie tak jakbym czuł poruszanie kończynami, ale płynąłem w powietrzu, poruszając się siłą woli. Przez chwilę miałem w głowie śmieszną myśl, że widać jedynie moje oczy, aż uśmiechnąłem się.
 Kierowałem się ku źródłu szumu.  Byłem coraz bliżej. Już od początku snu próbowałem dotrzeć do tej tajemniczej anomalii, ale kiedy byłem blisko, zatrzymywałem się. Tak stało się również tym razem. Nie mogłem się poruszać. Dlatego czekałem na obudzenie się.
 W czasie, kiedy nie poruszałem się, rozmyślałem. Już dawno odkryłem, że nie muszę oddychać ani wykonywać żadnych innych czynności życiowych. Najpewniej przebywam w tym miejscu jako umysł, rzecz  niematerialna. Usiłowałem dojść do tego, w jaki sposób to wszystko się dzieje. Normalnie, logicznie myślę, czyli to nie jest sen. Czyżby któryś z Mocnych posiadał wystarczającą moc, żeby robić coś takiego jak przenoszenie umysłów innych…?
 Sen minął. Otworzyłem oczy i podparłem się rękoma na materacu. Rozejrzałem się dookoła, zauważając, że śnienie przerwał mi dyskretny ruch w pokoju. Między rzędami łóżek poruszały się sylwetki chłopaków. Większość z nich była już ubrana i przygotowana do wypadu na dach… A właśnie, idziemy dzisiaj na dach!
 W następnej sekundzie już przebierałem się w kombinezon wyjściowy, po czym przyszykowany stałem na środku pokoju razem z innymi. Jeszcze nie ruszaliśmy, ponieważ Grav, który posiadał moc teleportacji grupowej, zakładał kombinezon.
 - Chłopie, chodź już, bo coraz mniej czasu! Przecież musisz jeszcze przenieść dziewczyny! - głośno i ze zdenerwowaniem szepnął jeden z Mocnych. Zachowywaliśmy ciszę, kamery nie działały, ale to  nie znaczyło, ze możemy robić, co nam się żywnie podoba. Zawsze jakiś ochroniarz mógł wpaść zaniepokojony hałasem. Dawniej zastanawiałem się, dlaczego nie ma obchodów, ale Mye powiedziała mi, że zaprzestali tego po pewnym incydencie, w którym ochroniarz wystraszył dziewczynę podczas sprawdzania pokoju, a ta spaliła go na popiół. Podobno zamiatali go, bo nie było czego zbierać.
 Chłopak dołączył do nas, po czym znalazł się w środku.
 - Trzymać się za ręce, zaczynamy – szepnął do nas burkliwie, a my usłuchaliśmy rozkazu.
 W jednej chwili byliśmy w pokoju, a w następnej rozbłysło niebieskie światło  i owionął nas powiew świeżego powietrza. Jesteśmy na dachu. Niemal od razu puściliśmy się i rozeszliśmy. Nie mogliśmy nacieszyć się naturą wokół nas. Platków jeszcze na niebie nie było, ale to nie szkodziło – warto popatrzeć na nocne niebo. Zresztą, za chwilę przybędą dziewczyny, a wtedy będziemy zbyt zajęci, aby oglądać świecące stworzonka.
 Podszedłem na skraj dachu i usiadłem w tym samym miejscu, w którym pierwszy raz rozmawiałem z Sheppą na dachu.  Czekałem na nią.
 Grav przeniósł się do pokoju dziewczyn, a po chwili wrócił razem z trzymającymi się go Mocnymi. Po ich przybyciu zrobiło się weselej i nieco głośniej. Zauważyłem Sheppę, która przepchnęła się przez towarzyszki i ruszyła w moim kierunku. Usiadła  naprzeciwko mnie i chwilę patrzyła. Nie odzywaliśmy się, ale patrzyliśmy razem w niebo. W końcu zapytałem się jej:
 - Mam jedna wątpliwość… - poczekałem, aż kiwnie głową, dając znać, że spokojnie mogę pytać. – Kiedy przeniosłaś mnie pierwszy raz na dach, jakim cudem wiedziałaś gdzie jestem?
 Spojrzała na mnie i uśmiechnęła z pobłażaniem:
 - Nie mówiłam ci już? – pokręciłem głową. – Mye wyczuwa emocje i określiła za ich pomocą twoje położenie. Wiesz zresztą, że pokoje dziewczyn i chłopaków są identyczne pod względem kształtu, więc łatwo umiejscowiłam ciebie, po czym zamknęłam w kuli i puff! Przybyłeś na dach.
 Przeczesała włosy i starała się zrobić mądra minę. Nieco jej nie wyszło, ale ja nie roześmiałem się, bo miałem jeszcze jedno pytanie:
 - Więc zamknęłaś mnie w kuli, ale ja leżałem w łóżku, dlaczego nie ma go razem ze mną?
 - Czy wspominałam już, że przenoszę pojedyncze rzeczy w kuli, a nie całą przestrzeń i jej elementy w jednym? Nie? To teraz wspomniałam – roześmiała się dźwięcznie i wstała.
 Byłem nieco zdezorientowany.
 - Myślę, ze wszystko ci wyjaśniłam, a jeśli nie, to trudno. Przeżyjesz – zachichotała. – Chodźmy do reszty!
 Pociągnęła mnie w górę i ruszyliśmy do Droxów. Wparowaliśmy w tłum, wpadając na Owye’a i Yavis, który rozmawiali z kilkoma Mocnymi o niewidzialności. Minęliśmy małe zbiorowisko i dobrnęliśmy do Dreneryies.
– Witamy, kierowniczko! – rzekłem ze śmiechem.
 Przywódczyni oderwała wzrok od cieniutkiego, przenośnego komputera i roześmiała się:
 - Witam Was, moi drodzy podwładni! Ciebie Lox szczególnie, jesteś w końcu nowicjuszem.  Czy wiesz, po co tu jesteśmy?
 Spojrzała mi uważnie w oczy, a ja speszony odwróciłem wzrok. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Poprzednim razem, kiedy byłem na dachu,  Sheppa wyjaśniała mi jedynie sytuację, ale nie jej przeznaczenie. Nie znałem celu tych spotkań na dachu. Wcześniej myślałem, że tylko dlatego, iż każdy chce pooddychać świeżym powietrzem, ale chyba nie trafiłem.
 - Nie wiesz nic, tak myślałam. Miałam nadzieję, że Sheppa opowie o wszystkim, ale jednak nie starczyło na to czasu. No cóż, ja ci również nie wyjaśnię.  Nie mam na to czasu, niedługo Starcie i opracowuję strategię, ale za chwilę będziesz miał okazję poznać cel naszych spotkań w tym miejscu.
 Już nie miałem słów na określenie tego, co czułem. Powinienem bać się, czy cieszyć? Czy to będzie groźne, a może radosne? Postanowiłem zdać się na los i poczekać na rozwój wydarzeń.
 Droxowie rozeszli się, rozmawiając i śmiejąc się. Po raz pierwszy dokładniej przyjrzałem się dachowi. Była to płaska przestrzeń, wybetonowana, z ujściami otworów wentylacyjnych. Gdzieniegdzie zostały rozrzucone malutkie budyneczki: skrzynki pełne kabli i inne urządzenia przykryte pudełkami z plastiku. Razem z Sheppą kierowaliśmy się za resztą Drużyny, która szła do rzędu pudełek z tworzywa sztucznego, oddzielającego  wąski pasek płaskiego dachu od reszty powierzchni. Przeszliśmy przez przeszkody i tam,  w okręgu, usiedliśmy. Nie miałem zielonego pojęcia, po co to zebranie, ale siedziałem cicho. Dreneryies dołączyła do nas po krótkiej chwili, nadal stukając w ekran urządzenia.
 - Przecież ten komputer ma namierzacz! Mogą ją znaleźć, a razem z nią nas – szepnąłem nerwowo do ucha dziewczyny obok mnie.
 - Anomalia, zapomniałeś? – odpowiedziała Sheppa. – Naprawdę, ostatnio jesteś nieco rozkojarzony. A teraz już o nic nie pytaj, za chwilę zaczną opowiadać.
 Tysiące pytań cisnęły się na moje usta, ale zachowałem milczenie. Zacisnąłem usta w wąską linię i rozglądnąłem się. Dren usiadła pomiędzy Yavis a Mye i ręką pokazała, że mamy być cicho.
 - Dobrze wiecie, po co tu jesteśmy! Mamy trochę czasu, żeby o wszystkim porozmawiać, nawet nieco więcej niż zwykle, gdyż przybyliśmy wcześniej. Jak wiecie, Lox niedawno do dołączył do naszej „koczowniczej” społeczności. Chciałabym mu publicznie wyjaśnić kilka rzeczy. Jeszcze kilka minut temu myślałam, że dowie się wszystkiego w trakcie, ale mogłoby pojawić się za dużo rzeczy naraz i pewne kwestie byłyby dla niego niezrozumiałe i skomplikowane.
 Wszystkie głowy zwróciły się w moją stronę w tym samym momencie. Rozległy się szepty. Dreneryies odłożyła komputer. Pokiwała głową w zamysleniu.
 - Moi drodzy, niegrzecznie tak rozmawiać o kimś bez jego wiedzy w jego obecności! – znieruchomiała na chwilę. – No dobra, to głupio zabrzmiało. Ważne, żebyście nie przerywali mi, dobra? A więc kontynuujmy. Mój drogi Loksie, a więc krótko mówiąc, niektórzy z nas mają sny. Wyda się to dziwne, ale wszyscy z tych wybranych, mają identyczny sen, ale znajdują się w innych miejscach. Nie to, ze jesteśmy nienormalni, ale jest to niecodzienne. Jeśli uważasz nas za szaleńców i chcesz nas wyjawić, to znikaj stąd, a jeśli…
 - Zostaję – odpowiedziałem zdecydowanie, przyjmując na siebie grad spojrzeń. Przez chwilę panowała głucha cisza, przerywana jedynie odgłosami fal uderzającymi w brzeg niedaleko od Akademii, a potem rozległy się gromkie brawa i gratulacje. Sheppa spojrzała na mnie z dumą, chyba chciała mnie przytulić, ale już nie starczyło na to czasu. Nagle ucichliśmy, a Dreneryies znowu zabrała głos:
 - Chyba możemy już przejść do sedna. Z tego, co wiem, żadnych postępów w Śnie nie było ostatnio? A zresztą, myślę, że może Śniący nam o wszystkim opowiedzą – Przywódczyni sięgnęła po butelkę wody, po czym wskazała na Esmenę.
 - Dzisiejszego snu prawie nie pamiętam. W mojej głowie pozostał jedynie obraz przemieszczających się w pośpiechu ludzi. Nie wiedziałam skąd są, ale jedno było pewne – nie pochodzili z Vatrixinu. Mieli bardziej krępą budowę ciała i jaśniejszą karnację.  Domyślam się, że byli Ziemianami. Po raz pierwszy zauważyłam naszych przodków. Przechodzili przeze mnie, nie widzieli mnie, ale  ja mogłam przyjrzeć się im. Podczas… ucieczki, tak, to na pewno była ucieczka, żadne z nich nie wykazało się mocą, z czego wnioskuję, że nie było wśród nich Mocnych. Chodzi mi o to, że zapewne jeszcze w ogóle nie istnieli! I to było dziwne uczucie. Patrzyłam, jak kierują się w stronę ogromnego włazu, ale nie dowiedziałam się, dokąd on prowadził, ponieważ nagle nastąpiło Zatrzymanie i  nie mogłam już nic zrobić. Potem obudziłam się i to chyba tyle na dzisiejszą noc – dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało, po czym przytuliła do Freesha.
 Przez kilka sekund wszyscy przetrawialiśmy jej słowa, a następnie klaskaliśmy gromko. Dała tyle ciekawych informacji, wypowiadając tylko kilka słów. Nachyliłem się w stronę Sheppy:
 - Czym jest tak właściwie Sen?
 Spojrzała na mnie w ciemności rozjarzonej światłem księżyców i monitorów kilku przenośnych komputerów. Odgarnęła włosy z uszy i zaczęła szybko szeptać:
 - Już dawno domyśliliśmy się, że jest to w pewnym rodzaju teleportacja. Kilka osób codziennie śni ten sam Sen, w którym czynią postępy. Nie wiemy, w jaki sposób Mocni mogą zostać wybrani do śnienia. – nie znamy czynników wpływających na wybór człowieka. Jest to w pewien sposób dar, więc nazywamy ich często Obdarowanymi albo Śniącymi. Sen opowiada najpewniej historię podróży ludzi na Vatrixin, ale w pełni tego nie wiemy. Musimy to odkryć, a  Śniący są naszą nadzieją na odkrycie prawdy. Już dawno spostrzegliśmy, ze wykładowcy kłamią, że  jesteśmy tutaj zwierzętami trzymanymi w klatce, ale nie potrafimy otworzyć zamka klatki pomimo naszych zdolności. Jesteśmy zbyt słabi bez prawdy, którą chcemy odnaleźć. Tylko ona może nam pomóc w wygranej o własną wolność. To, czy odkryjemy tajemnicę, bo na pewno taka jest, zależy od naszego postępowania. Nie możemy się poddać, jeśli jest tyle czynników pomagających nam! Tutaj szkolimy się, ale po co? Wmawiają nam, że jesteśmy potrzebni do Oczyszczania reszty kontynentów z rdzennych stworzeń, ale to nieprawda. Po tym, jak skończysz szkolenie, wszystko kończy się. Słuch o tobie ginie i przestajesz istnieć. Podobno zostajesz bohaterem, ale znikasz. Nikt nie wie, co się z tobą dzieje po skończeniu Akademii. Jedziesz na front, walczyć, ale z czym? Ze zwierzętami?! To śmieszne – gdyby chcieli, mogliby rozwalić wszystkie jedną bronią. Najpewniej giniemy. Zabici przez tych, którzy nas szkolą.
 - Już dosyć – odezwała się Dreneryies. – Ale bardzo ładnie to ujęłaś! Naprawdę, jestem z ciebie dumna, ze tak szybko przyswoiłaś sobie wszystko, a teraz przekazałaś najważniejsze kwestie swojemu koledze, ale jeszcze zostało kilka osób, które chcą nam opowiedzieć swój dzisiejszy postęp w Śnie. Tak więc, zaczynaj Nedenie!
 Wymieniony przymknął oczy, żeby wszystko lepiej przypomnieć.
 - Dzisiaj nic specjalnego. Ktoś zostawił otworzone drzwi do jednego z pomieszczeń, więc udałem się tam. W środku stało mnóstwo ludzi ubranych w białe kombinezony i dyskutujących z wysokim mężczyzną stojącym przy ogromnych ekranach. Słyszałem ich podniesione głosy, niektórzy krzyczeli na osobnika przy urządzeniach. Ten starał się uspokoić ich, ale nie dawał już rady. Kilku wyszło z pomieszczenia, reszta została, nadal kłócąc się. Nie mogłem ich zrozumieć, porozumiewali się za pomocą innego języka, ale bardzo podobnego. Czasami wychwytywałem pojedyncze słowa, takie jak „uległosć” lub „ostrożność”, ale nic nadzwyczajnego. Z ich min wywnioskowałem, że byli przerażeni i zmęczeni. Mieli chyba zamiar jeszcze dyskutować, ale coś wstrząsnęło gwałtownie ścianami  rozbiegli się w panice. Potem już nie mogłem poruszać się i zostałem obudzony. Myślę, że ludzie mieli konfrontację, ale z kim, tego nie wiem. Może jacyś inni ludzie chcieli z nimi walczyć? – chłopak skończył niepewnie, wzruszając ramionami.
 Robiło się coraz bardziej ciekawie. Oprócz dzisiejszego Snu, Śniacy mówili jeszcze o innych, ale poprzednie nie były zbyt interesujące: po prostu poruszali się po kompleksie korytarzy i pomieszczeń, szukając czegokolwiek interesującego.  
 Mye również była Śniącą, ale nie opowiedziała swojego dzisiejszego Snu, ponieważ nic nie wydarzyło się. Po prostu błądziła bez celu. Byliśmy zawiedzeni, mieliśmy nadzieję na kolejne wieści. Powiedziała, że szła za szumem. Natychmiast wypaliłem:
 - Też starasz się pójść do tego dźwięku?
 Nie zdawałem sobie sprawy, że przyniesie to tyle wrzawy. Dreneryies wypuściła z rąk komputer, Sheppa podskoczyła, a wszyscy inni spojrzeli na mnie z otwartymi ustami:
 - Czyli… ty masz Sen? – zapytała Dren podekscytowana. Zapanował szmer, który przeszedł falą przez nasze małe zgromadzenie. Przywódczyni schowała swoje nieodłączne urządzenie i spojrzała na mnie. – Opowiedz nam o swoim Śnie.
 Czułem, ze za chwilę zapadnę się pod ziemię, Sheppa chwyciła mnie za rękę, dzięki czemu poczułem się lepiej.
 - No… tak. To znaczy, jak na razie pojawiam się w białym korytarzu i idę do dźwięku, ale nigdy do niego nie docieram. Kieruję się pustymi korytarzami do mojego celu, ale zawsze budzę się przed dotarciem. W kolejnym Śnie pojawiam się w zupełnie innym korytarzu i tracę orientację. Nie wiem, czy to przydatne…
 - Każdy zaczynał od tego, ale jeszcze trochę i ty również zostaniesz naszym informatorem – zapewniła mnie Przywódczyni. Poczułem się doceniony. Ktoś będzie mnie potrzebował, pomyślałem sobie. Mogę przysłużyć się dobrej sprawie.
 Już chciałem podziękować, ale nie wiedziałem za co tak właściwie. Musiałem chyba coś powiedzieć, ale kiedy otwierałem usta, ktoś krzyknął o nadlatujących platkach i wszyscy o mnie zapomnieli. To było zabawne, uśmiechnąłem się promiennie. Przybywamy na dach, wkładamy w to tyle trudu, tylko po to, żeby popatrzć na świecące zwierzątka. Oczywiście w międzyczasie rozmawialiśmy i żartowaliśmy.
 Yavis podeszła do nas razem ze swoim bratem, żeby porozmawiać. Odnosiła się do mnie przyjaźnie, nawet bardziej niż zwykle, co mnie trochę zdziwiło. Zauważyłem też wzrok Sheppy, była chyba nieco zła na mnie, ale dlaczego? Zrobiłem coś nie tak?
 Platki przelatywały nad naszymi głowami, oświecając nasze głowy. To wszystko było takie piękne – księżyce, chmury i morze. Nie chciało mi się wierzyć, że na takiej pięknej planecie żyją okropne stworzenia. Jak na razie zwierzątka nie są groźne. Czyżby to był wyjątek? Na pewno nie, w każdym razie nie może tak być, ponieważ dawno już by wyginęły… Silniejsi wygrywają przecież, w naturze tym bardziej.
 Zostałem szturchnięty przez Sheppę, nie zareagowałem wcześniej, kiedy coś do mnie mówiła. Okazało się, że po prostu już wracamy. Cieszyłem się, bo poczułem wszechogarniające zmęczenie. Nie mogłem się doczekać, kiedy znajdę się z powrotem w swoim łóżku.
 Grav  przeniósł mnie razem z resztą moich lokatorów po dziewczynach, które miały pierwszeństwo. Niemal od razu ruszyłem do łóżka, zmieniając od razu kombinezon do chodzenia na ten do spania. Kilka sekund później chrapałem smacznie, śpiąc spokojnie. 

 ______________________________________________________
 A ja dzisiaj podobało sie? Starałem się dużo napisać! Ufff....
 Coś się podobało, a coś nie? Liczę na komentarze, bo to naprawdę wspiera!
 Hah, i tak skomentują to pewnie 2-3 osoby. Jak zwykle...
 No okay! 
 Liczę na krytykę, pochwałę, ogólnie na opinię! <3
 Ktoś coś?  
 Mam wattpada: http://www.wattpad.com/user/Grenaulity <--- może ktoś poczyta czy coś? :D