Wysoki mężczyzna
ubrany w biały kombinezon, który był moim nauczycielem od geografii, patrzył na
mnie przenikliwie. Najpewniej zauważył, że rzeki były akurat najniżej w mojej
hierarchii spraw do zapamiętania.
- A są w ogóle w niej
jakieś? – zapytałem. Klasa zachichotała. Domyśliłem się, że mi na pewno nie
będzie wesoło.
- Tak jak myślałem.
Nie słuchałeś mnie – facet spokojnie postukał palcami w cieniutki, szklany
blat, który był również komputerem. – Miałem nadzieję, że pamiętasz te
wiadomości z poprzedniej szkoły.
Nie musiałem nic
mówić. Zamiast mnie odezwała się jakaś dziewczyna z miejsca na końcu
pomieszczenia:
- Po co nam to?
Przecież inne kontynenty są tak niezdatne do życia, że nawet nie ma co o nich
myśleć.
Nauczyciel pochylił
głowę w zamyśleniu, po czym rzekł:
- Tak, są zatrute. A
wiecie czym? Zapewne wiecie. Zwierzętami, które były na tej planecie pierwsze.
Kiedy przybyliśmy na tą planetę, Vatrixin, rozpoczęliśmy budowanie miast. Na
każdym lądzie miała być jedna metropolia. Ale nie udało się. Nasze społeczności
zostały zniszczone, rozerwane na strzępy. Pożarte. Jedynie nam, naszemu
zbiorowisku, udało się wybić wszystkie kreatury, a to dlatego, że wśród ludzi
objawiły się moce zdolne zabijać, unicestwiać i ratować. Nazwaliśmy ich
Mocnymi. Posiadali umiejętności, które na Ziemi nie istniały i które pojawiły
się dopiero tu, pod wpływem nieznanych czynników. Wy też je macie, dlatego tu
jesteście. Uczycie się tu po to, żeby w przyszłości pomóc w Oczyszczaniu
planety. Żeby następne pokolenia mogły żyć w spokoju. Ale odszedłem od tematu.
Uczymy was ukształtowania terenu, gdyż będziecie się udawali na misje i będzie
wam to potrzebne. Wcześniej was do tego nie przygotowywali, gdyż nikt nie mógł
przewidzieć, ze traficie tu – do szkoły kształcącej przyszłych bohaterów! – Mężczyznę
nieco poniosło. Przesunął ręką po włosach i na jego twarzy z powrotem pojawiła
się maska spokoju i opanowania.
Wszyscy milczeli.
Przetrawialiśmy jego słowa. Cóż, przedstawił sprawę jasno. Mieliśmy zostać
wyszkoleni na bohaterów. Hm, czytaj: zabójców. Mieliśmy rozpaprać te monstra na
papkę po to, aby innym żyło się lepiej. Cóż… Interesująco!
Nasze zegarki
zabrzęczały – przerwa w lekcjach. Każdy z nas je nosił. Wydawały dźwięk, kiedy
nadchodził czas na kolację, obiad albo inne wydarzenie codzienne. Kiedy było to
coś bardzo ważnego to na jego malutkim ekraniku pojawiały się wiadomości
tekstowe. Teraz tylko wibrowały lekko.
Odpiąłem się od
przypiętej do sufitu pufy o twardym oparciu i wyszedłem z pozostałymi na
korytarz.
Od razu zostałem
otoczony przez gromadę roześmianych znajomych.
- Haha, bosko! Twój
wyraz twarzy, gdy pan Grimp zapytał o rzeki. Myślałam, ze będę się śmiała przez
resztę lekcji – Sheppa, ta, która pytała się po co nam znajomość geografii
planety, miała łzy w oczach i trzymała się za brzuch.
- Pięknie, Lox! –
któryś z chłopaków poklepał mnie po plecach w przyjacielskim geście.
Śmiałem się razem z
nimi. Rzadko mieliśmy chwile radości, a jeżeli się zdarzały to trzeba było
wyśmiać się do dna. Radość jest ulotna – niczym ludzkie życie. Niby trwała, a
tak krucha.
Nim się spostrzegłem,
już trzeba było wracać do klasy na kolejne lekcje. Przesiedziałem je w
milczeniu od czasu do czasu pytany przez nauczycieli.
Zegarki ostatni raz
zabrzęczały i wyszliśmy na korytarz równocześnie z innymi klasami. Ruszyliśmy
długim korytarzem bez okien ku stołówce.
Po odebraniu od
automatu dużej butli wypełnionej jedzeniem ze słomką podszedłem do stolika,
gdzie siedziała moja klasa. Usiadłem jak zwykle w kącie. Tuż obok mnie, jak
zwykle zresztą, znalazła się Sheppa. Mogliśmy
spokojnie pogadać, gdy inni wygłupiali się przy stole.
- Dzisiaj na obiad
jest… - zaczęła.
- Czytałem jadłospis.
Napisane jest, że tą mieszankę warzywną wyprodukowano z wołowiny, pszenicy,
wody, jakichś przypraw i witamin. Mmm. Szkoda tylko, że nie ma smaku –
dokończyłem.
- Racja, zaczynam
tęsknić za domem. Przynajmniej można było przeżuwać jedzenie… - poruszyła drażliwy
temat. Mieliśmy nie tykać tego wątku, gdyż nie wiedzieliśmy, czy kiedykolwiek
jeszcze ujrzymy rodzinę.
Chyba zrozumiała swój
błąd, bo rozpoczęła nowy temat:
- Dzisiaj zostaniemy
wybrani do drużyn. Cieszysz się?
Uśmiechnąłem się
pokrzepiająco:
- No jasne, że się
cieszę – skłamałem. Tak naprawdę nieco przerażało mnie to. Zbierzemy się w Sali
wyboru, pokażemy swoje umiejętności, którymi obdarzyła nas ewolucja i
zostaniemy wybrani przez starszych uczniów do ich drużyn. Będziemy
tam współpracować z innymi jej członkami i walczyć z pozostałymi grupami na
specjalnych arenach. Kto wygrywa zyskuje przywileje i inne podobne rzeczy. Miło,
nie powiem.
- Poza tym, dzisiaj
poznamy domeny, w których jesteśmy. Nie mogę się doczekać, aż się dowiem do
której pasuję. Domyślam się, że w Obronie, ale równie dobrze mogę atakować.
Wiesz, potrafię wytwarzać „bańki”, którymi mogę poruszać, przenosić je,
spłaszczać i tak dalej. Czyli oprócz osłaniania ludzi mogę również zgniatać
innych w tych kulach. Ostatni nawet wymyśliłam nazwę dla kuleczek: świakule. To
dlatego, że gdy wytwarzam je, w mojej głowie jakby świeci się światełko.
Połączenie słów „światło” i „kula”. Genialne, prawda? – poprawiła lewą ręką kok
na czubku głowy, druga trzymając butlę z jedzeniem.
- Bardzo… oryginalna
nazwa – ledwo powstrzymywałem pobłażliwość w moim głosie. Musiała wymyślić
akurat coś takiego? Przecież jest tyle innych, bardziej ciekawych nazw.
- A ty, jak myślisz,
w jakiej domenie będziesz? Pamiętaj, ze masz do wyboru: Atak, Obronę,
Uzdrawianie, Niszczenie, Iluzjonowanie i Ruchliwość, a, no i jeszcze Komunikowanie – na chwilę zawiesiła głos.
Nie odpowiedziałem, bo wiedziałem, że za chwilę znowu zacznie paplać, rozpoczynając nowy temat. – Moim zdaniem
nazwy oficjalne drużyn są beznadziejne. Wolę te, którymi ci, co mają domeny się określają. Z Drużyny Mądrości mówią na siebie Droxy. Zresztą, nieważne w jakiej będziesz domenie - liczą się twoje umiejętności. A powracając do domen... Nazwa sama w sobie genialna, a wiesz dlaczego? Bo
tak nazywała się ich pierwsza przedstawicielka, która się urodziła! Prawda, że…
I dalej już nie
słuchałem. Zresztą to nie było nic ważnego. Same paplanie o niczym.Zressztą, przestałem ja rozumieć.
Rozejrzałem się po
podłużnym pomieszczeniu. Spoglądałem na twarze jedzących. Niektórzy rozmawiali,
bo już skończyli, a inni dalej ssali z butli.
Ocknąłem się z
zamyślenia. Zorientowałem się, że miałem otwartą buzię – no super. Natychmiast
zwarłem wargi w cienka linię. Chyba nikt tego nie dostrzegł. Taki brak kultury…
jednak ktoś na mnie patrzył w tym czasie. Spojrzałem w kierunku ciekawskich
oczu.
Czarnowłosa Mocna
lekko uśmiechnęła się i z powrotem wróciła do jedzenia.
- Chce cię ocenić.
Obserwuje twoje zachowanie i na jego podstawie ocenia twoja moc. Może być też
tak, że jej zdolność obejmuje wyczuwanie mocnych zdolności – rzekła Sheppa,
która znienacka zbliżyła usta do mojego ucha i zaczęła szeptać.
Ostrożność przede
wszystkim. Jeden z nastolatków miał podobno niesamowicie czuły słuch, więc
mogliśmy choć trochę zapobiec usłyszeniu nas. O ile to coś dało. Najwyraźniej
dziewczyna też zorientowała się, że ciche gadanie było bezsensowne.
- Ma na imię
Dreneryies – wskazała palcem na moją przeszłą obserwatorkę. – Jest dowódczynią
Drużyny Droxów. Chciałabym trafić do niej. Podobno jest miła, stanowcza, ale
też opiekuńcza. Wiesz… marzenie – te słowa powiedziała już głośno i wyraźnie. –
Ale pomarzyć można.
- Można.
Sheppa rozejrzała się
nerwowo po pomieszczeniu i nagle rzekła:
- Pamiętaj, słyszałam
gdzieś to, traf do którejś z Drużyn. Zwróć ich uwagę na siebie, bo inaczej jest
źle. Podobno, ale wszędzie można dopatrzeć się ziarnka prawdy!
- Podobno jest to
prawda – rzekła Dreneryies zza naszych pleców. – Smacznego!
Dziewczyna wróciła do
swojego stołu niezauważenie. Nie spojrzała na nas już więcej.
Ale nasza dwójka do Sali
wyboru szła z niepokojem. Chyba zbytnio rzuciliśmy w oczy.
______________________________________________________
Dobra, to początek. Co o tym sądzicie? :p